Kiedyś, dawno temu, za górami i lasami, na stromym wzgórzu, stał rodzinny zamek rycerza Sylwena. Obecnie, jak i przez ostanie 20 lat, nie ma go w domu, gdyż wraz ze swoją kompanią wypróbowanych przyjaciół, toczy kolejną krwawą wojnę gdzieś, hen tam, daleko. Lecz już niedługo będzie musiał wrócić, ponieważ właśnie zmarł jego ojciec i zrozpaczona matka wysłała gońców w cztery strony świata, by sprowadzić jej syna...
Pozwólcie, drodzy przyjaciele, że oszczędzę wam opisywania tych miesięcy, podczas których  wdowa wyglądała za swym jedynakiem i tej jednej krótkiej chwili szczęścia której dostąpili.
Wspomnę tylko, że matka Sylwena zmarła na widok jego twarzy poznaczonej okrutnymi bliznami i na własne oczy przekonując się  o jego chamstwie (Sylwen witając się  z matką głośno puszczał gazy). Smutne lecz prawdziwe.
Tak nasz bohater został sierotą.
Sylwen bardzo przeżył śmierć obojga rodziców i postanowił się zmienić. Na początek pożegnał swoich kompanów i postanowił prowadzić osiadły tryb życia w swoim dopiero co odziedziczonym zamku. Zaczął też szukać kobiety, która chciałaby zostać matką jego dzieci. I tu powstał problem, bowiem żadna z okolicznych szlachcianek nie chciała wyjść za niego ze względu na jego szpetotę i nieobycie.
Zmartwiony Sylwen udał się  na dwór królewski, który pełnił w tamtych czasach funkcję agencji towarzyskiej.
Będąc na królewskim dworze uczestniczył we wszystkich możliwych balach, gdzie wielokrotnie nieszczęśliwie się  zakochiwał i gdzie następnie topił swe smutki w morzu wódki. W ten sposób, oprócz brzydoty i grubiaństwa dorobił się jeszcze jednej wady – opilstwa.
Na jednym z takich balów ujrzał przecudną pannę i znowuż się  zakochał. „No cóż.” – pomyślał sobie - „Jeszcze jedna nieszczęśliwa miłość.” Był bowiem pewien, że tak szlachetna dama nie zechce tak brzydkiego i chamskiego pijaka. Mimo to, postanowił, w miarę możliwości, poznać ją jak najlepiej. Tym razem nie uczynił tego, tak jak za pierwszym razem, bezczelnie klepiąc ją w tyłek. Nieszczęśliwe miłości są jak chybione inwestycje – nie przynoszą zysków, jedynie doświadczenie, a nasz Sylwen bardzo dobrze poznał kobiety i prawdę mówiąc, był już znudzony ich gierkami. Postanowił rozegrać to kulturalnie.
Zebrał się  w sobie, przyczesał włosy, potrząsnął parę razy głową, żeby przepędzić alkoholową mgiełkę i grzecznie poprosił pannę do tańca.
Na imię miała Beatrice i niezbyt chętnie odpowiedziała na jego zaproszenie, oczywiście z przyczyn wielokrotnie już wcześniej wymienionych.
W tańcu, Sylwen, chcąc już mieć to za sobą, bez żadnej żenady wyłuszczył jej swój problem. Beatrice, uważnie spojrzała w jego niewyraźne oczy. Ujrzała w nich znużenie, poczciwość, a co najważniejsze szczere chęci Sylwena. Co prawda nie chciała wychodzić za mąż z „litości”, to jednak powiedziała „tak”. Sylwen, pierwszy raz w życiu zemdlał.
Na początku było im bardzo ciężko. Sylwen musiał się  wiele nauczyć, ale z biegiem czasu nabrał ogłady i towarzyskiego obycia. Najważniejsze jednak to, że nauczył się  kochać drugą osobę, co było dla niego najcięższą szkołą.
Będąc przez całe życie jedynie w towarzystwie mężczyzn, tak jak on surowych i grubiańskich, poznał tylko tzw. prawdziwą męską przyjaźń. Chcąc więc przypodobać się  swojej ukochanej wzorował się  tylko na niej, stosując mało salonowe metody, np. klepał ją serdecznie po plecach tak, że leciała przez pół komnaty. Robił jej też typowo kawalerskie dowcipy, jak wiadro wody nad drzwiami, czy rozżarzone węgle w jej kozaczkach. Tak, tak. Wiele bólu i łez kosztowało Beatrice zanim nauczyła go czym jest miłość. Początkowo nie rozumiał tego uczucia, dopiero gdy podała mu przykład związany z jego tułaczym życiem, pojął w czym rzecz.
Otóż, Beatrice wyjaśniła mu, że z żoną trzeba obchodzić się  jak z koniem: trzeba ją chronić, opiekować się, zapewnić wyżywienie i czasami pieścić. Po prostu trzeba dbać o nią, bo żona i koń to bardzo delikatne zwierzęta... przepraszam, stworzenia.
Od tej rozmowy stosunki między nimi znacznie się  polepszyły, a nawet zawiązała się nić sympatii. Im dłużej ze sobą przebywali, tym wyraźniej Beatrice widziała w nim człowieka. Już nie zauważała blizn, ani jego szkaradności. Odnalazła w nim łagodnego gbura, znającego bardzo dobrze okrucieństwa tego świata, a ukrywającego się  pod skorupą grubiaństwa.
Swoją obecnością i dobrocią kruszyła tę skorupę, aż pewnego dnia serce jej powiedziało że gdyby zabrakło Sylwena, gdyby odszedł, zginął... to i jej światło by zgasło. Podeszła wtedy do niego i bardzo mocno przytuliła. Tak oto Miłość wyparła litość.
Rok później obdarzyła go dwoma synami  Miralisem i Esterem. We czwórkę tworzyli, najszczęśliwszą rodzinę na Ziemi. I tu mógłby być koniec bajki lecz tak nie będzie, bo w tej bajce, tak, jak w życiu koniec nie musi być szczęśliwy...
Gdy Sylwen wraz ze swoją drużyną musiał bronić kraju pod sztandarem króla, Wielki Smok, zwany Ksarthorem spustoszył jego ziemie, zburzył zamek i wymordował jego rodzinę.
Po powrocie do zgliszcz, które kiedyś były jego domem, Sylwen długo płakał nad trzema zwęglonymi trupami przeklinając wszystko co żywe, przestając wierzyć w Boga i pragnąc śmierci. Pochował trzy truchła, a nad ich ciałami wzniósł kamienny kopiec. Potem posmarował sobie twarz i zbroję popiołem z ciał swoich bliskich, na powrót stając się  tym, kim był zanim poznał swoją żonę i ruszył na poszukiwanie smoka.
Gdy go znalazł i stanął przed nim zdyszany, z przekrwionymi oczami, brudnymi włosami, cały w popiele i śmierdzący spalonym ludzkim mięsem wyglądał jak gdyby powrócił z Piekła żeby pomścić swoich bliskich. A był to prawdziwy powrót z Piekła, Piekła swoich myśli.
Wiedząc jak beznadziejną jest walka z Ksarthorem, wysapał:
-Teraz możesz zabić i mnie, Synu Diabła!
Smok wypuścił parę nozdrzami i opuścił głowę na giętkiej, długiej szyi do twarzy Sylwena. Przez chwilę świdrował go swymi złotymi oczami. W końcu znużonym głosem wychrypiał:
-Nie chce mi się. Mam dla ciebie propozycję.
-Nie będę się  z tobą wdawał w żadne układy. Chcę tylko żebyś mnie zabił.  Dobitnie powiedział Sylwen.
Smok jakby tego nie usłyszał. Podniósł wysoko swoją małą głowę i grzmiącym głosem kontynuował:
-Wiem, że mnie nienawidzisz. Zniszczyłem twoje życie, ale po to zostałem stworzony. – Ksarthor, od niechcenia, spalił pobliskie drzewo. – Sieję śmierć i zniszczenie. Jestem najczystszym złem, jego kwintesencją: silny, inteligentny, bezduszny i pozbawiony moralności. Nie słucham niczyich rozkazów, nawet tego, który mnie stworzył; jestem nieobliczalny. Mam też swoje kaprysy.  -  Głowa smoka płynnym ruchem spłynęła do twarzy Sylwena. – Ty jesteś moim kaprysem, tak jak twoja rodzina, twoja posiadłość i wiele innych rzeczy. Mogę cię zabić i mogę też zapewnić godziwe, szczęśliwe życie. Daję ci kobietę i majątek, bo taki mam kaprys.
Sylwen odważnie patrzył w zimne gadzie oczy.
-Nie potrzebuję twojej łaski, a to co oferujesz jest niezgodne z moim sumieniem.
Smok zaśmiał się.
-Co jest niezgodne z twoim sumieniem? To że pragnę cię uszczęśliwić dając ci kobietę, która będzie cię kochać i którą ty będziesz kochał bardziej niż Beatrice? Nie bądź głupcem! Takie jest życie! Oddaje i zabiera. Musisz tylko chwycić je za rogi! Za pięć czy sześć lat zapomnisz o Beatrice. Wszyscy zapominają o zmarłych i nieobecnych, ty nie będziesz wyjątkiem. W twoim wypadku najlepszym wyjściem jest ponownie się  zakochać. Wybieraj!
Sylwen zastanawiał się  przez chwilę w końcu powiedział:
-Zgadzam się.
I tego wieczoru, razem z Ksarthorem, w jego pieczarze pił wino za Zło, które do końca nie jest Złem

Autor opowiadania: Olaf - Wojciech Świdziniewski
Białystok 18-20 wrzesień 1996r
WINLAND WINLAND
biuro@intechspiration.com, www.intechspiration.com
Id dokumentu
WINLAND