REFUGIUM


Idąc niespiesznie przez park wciągnęłam głęboko ciepłe powietrze; poczułam w nozdrzach zapach wilgotnej gleby, parującej po ulewnym deszczu, zdechłego kota, który musiał leżeć tu od dobrych kilku dni i spoconej młodej dziewczyny. Po chwili mignęły mi jej pasiaste dresy za drzewem. „Jogging o tej godzinie w parku to ryzykowna sprawa” – pomyślałam. Zwolniłam trochę kroku, nie ufając sobie na tyle, aby znaleźć się w jej pobliżu, zwłaszcza w porze kolacji. Omijając główne alejki parkowe zmierzałam w kierunku naszego nocnego baru. Odkąd wprowadzono zakaz polowań byłam wciąż głodna, właściwie odczuwałam nieustanne łaknienie od jakichś 20 lat. Jak wychudzona wadera, z suchym nosem i zapadniętymi bokami, która marzy o tłustej sarnie, a dopada tylko kościstego zająca. Sam bar napawał mnie wstrętem; cichy, sterylny, cuchnący środkiem odkażającym, którego ostry smród był dla mnie wprost nie do zniesienia. Niestety, w dzisiejszych czasach był to najbardziej racjonalny sposób odżywiania się. Ekologiczny i humanitarny – uśmiechnęłam się do siebie na myśl o takim porównaniu. Stacja Krwiodawstwa natomiast, zyskała miano jedynego bezpiecznego schronienia. Ku memu rozgoryczeniu nie pozostawiono nam żadnej swobody działania. Policja w XXI wieku potrafi uprzykrzyć życie każdemu. Mając do dyspozycji tak zaawansowaną technikę wyniuchają każde morderstwo, a martwe ciało, wyssane do ostatniej kropli krwi, byłoby także upragnionym kąskiem dla tych medialnych krwiopijców. Chyba ich żądza sensacji jest gorsza nawet, niż policyjna pedanteria i małostkowość. Istniała jeszcze jedna opcja, która była dla mnie nie do przyjęcia; być ciągle tam, gdzie toczyła się jakaś wojna. Chaos był zawsze naszym sprzymierzeńcem, ja jednak nie umiałam podążać tropem śmierci. Czułam się jakbym należała do jakiejś prześladowanej mniejszości, jak niegdyś chasydzi czy cyganie. Lata mojej świetności dawno już pokrył toksyczny smog i kurz zapomnienia. Z prawdziwą przyjemnością oddaję się wspomnieniom czasów, gdy nie musiałam przemykać ulicami niczym trędowata. Schyłek dziewiętnastego wieku i ulice Montmare’u, spowite migotliwym światłem ostatnich już latarń gazowych, są najbardziej hołubionym wspomnieniem w moim sercu. Całonocne zabawy w oparach cygar i absyntu, giętkie tancerki kankana barwne niczym ćmy, i ten niepowtarzalny urok fin de siécle trzepoczący w zatęchłym powietrzu jak skrzydła upadłego anioła. Z perspektywy mego długiego życia stwierdzam, że niewielu ludzi było mi naprawdę drogich. Zazwyczaj nie mieliśmy szansy poznać się bliżej, Lautreca jednak wspominam z wielką czułością. Chciałam mu podarować nieśmiertelność, w zamian, za mój jedyny portret jaki namalował, ale odrzucił z uśmiechem moją propozycję. Henri powiedział mi wówczas, że oglądanie swojego pokracznego odbicia w lustrze przez całe stulecia zabiłoby go prędzej czy później. Czasem ogarnia mnie przemożna chęć odzyskania tego obrazu, z drugiej jednak strony, Musée d’Orsay stanowi dla niego lepszą oprawę, niż moja ciemna pakamera w której sypiam. Po jego śmierci Paryż nie był już taki sam, dlatego opuściłam Francję i od tamtej pory nigdzie nie zagrzałam miejsca dłużej niż na kilkanaście lat. Ostatnie lata spędziłam w Moskwie, gdyż tutaj panuje wciąż jeszcze spory galimatias i ludziom zdarza się znikać bez śladu częściej, niż gdzie indziej. Zawsze miło wspominam moje spotkanie z Bułhakowem w kamienicy na Bolszoj Sadowoj 10 i znaczenie jakie miało ono dla jego twórczości. Bycie natchnieniem takiego mistrza pióra to nie lada gratka. Dziś niestety króluje postmodernizm. Nie ma już niczego odkrywczego we współczesnej literaturze, gdyż kopalnia pomysłów to nie studnia bez dna. Ocean strug opowieści wysechł, albo wodny dżin zakręcił kran, jak stwierdził mój przyjaciel Salman Rushdie, więc zostały mi tylko wspomnienia, zagrzebane głęboko w mrokach mej pamięci. Są niczym aperitif przed mdłą kolacją. W całkowitym zamyśleniu dotarłam wreszcie do kresu mej nocnej wyprawy i zatrzymałam się przed drzwiami naszego refugium.
Rozejrzałam się dyskretnie dookoła i dotknęłam znienawidzonego wenflonu, tkwiącego w mojej żyle. Pomyślałam o tym bezosobowym sposobie przyjmowania pokarmu, pozbawionym najmniejszego dreszczyku emocji i westchnęłam:
- Żadnych przyjemności w tym współczesnym świecie – poczym pchnęłam lekko drzwi, które zamknęły się za mną bezszelestnie, niczym wieko trumny.

Autor: Ingeborge Nogard
WINLAND WINLAND
biuro@intechspiration.com, www.intechspiration.com
Id dokumentu
WINLAND