WINLAND
HYBRYDA


Niecierpliwie przeskakiwała po dwa stopnie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w tajemniczym azylu maga. Zanim pchnęła drzwi wstrzymała oddech i przymknęła oczy.
- Proszę, proszę niech ona tam będzie - wyszeptała, a mały obłoczek pary poszybował w mroźne powietrze poranka.
Wnętrze przypominało niewielką kaplicę w której panował półmrok. Zapach wilgoci mieszał się tu z zapachem kadzidła. Kamienne mury były gdzieniegdzie porośnięte mchem a przez wąskie pęknięcie w sklepieniu wdzierał się nieproszony bluszcz. Jedynie delikatne smugi świetlne, przebijające przez znajdującą się na wprost wejścia rozetę, rozświetlały to ponure miejsce. Armilla idąc powoli zrzuciła gruby zimowy kaplerz, rozsznurowała skórzany kaftan i odpięła pas, który wraz z mieczem położyła u stóp marmurowego katafalku znajdującego się pośrodku pomieszczenia. Właśnie na nim znalazła Ambrę. Z szeroko rozrzuconymi ramionami i przymkniętymi powiekami wydawała się martwa. Jedynie delikatny ruch batystowego prześcieradła którym ją przykryto, świadczył o tym, że duch jej wciąż zamieszkuje to filigranowe ciało.
Ciężkie loki opadające w leniwych splotach na jej plecy, przy każdym poruszeniu łabędziej szyi, leżały teraz rozrzucone wokół głowy niczym martwe węże. Lecz to, co Agrilla kochała w nich najbardziej, to był ich kolor. Kolor sproszkowanej kory cynamonu, który zależnie od padającego na nie światła kusił pożądliwymi złotymi refleksami lub koił wzrok matowym odcieniem ochry. Żaden rudy, żaden lisi czy krzykliwy cynober nie mógł się z nim równać. Skóra śpiącej dziewczyny nie była blada, z tym niezdrowym, przezroczystym odcieniem błękitu, wręcz przeciwnie, przywodziła na myśl plaster miodu akacjowego skrzącego się w ciepłych promieniach wschodzącego słońca. Długie, wąskie stopy z pięknym, wysokim podbiciem wystawały spod białego całunu. Unosił się nad nimi łagodny zapach mięty i rozmarynu.
- Vaughan ty pieprzony fetyszysto - powiedziała do siebie z niesmakiem i jednym szarpnięciem zakryła wstydliwy dowód starczej obsesji. 
Strachliwy pokurcz bał się zniewolić Ambrę siłą, więc zaklął jej ciało w jakimś somnambulicznym letargu. W ten sposób mógł się oddawać swoim chorym fantazjom. Cherlawy i zasuszony mag, który postanowił posiąść na własność najcenniejszą rzecz w księstwie, a kto wie, może i w całym królestwie. Armillę przeszedł dreszcz obrzydzenia na wspomnienie tego żałosnego człowieka, rozpłatanego jej mieczem, w chwilę po tym, jak w trzęsących się rękach przyniósł jej miksturę, mającą przerwać tą hipnotyczną komę. Z roztargnieniem przeczesała dłonią swoje krótkie włosy i podrapała świeżą bliznę na policzku. Zawdzięczała ją pewnej czarownicy, która za nic nie chciała sobie przypomnieć dokąd Vaughan zabrał swoją ofiarę, mimo iż widziano ich w jej towarzystwie na rogatkach miasta. Armilla nie pozostała jej dłużna; odrąbała dłoń w której trzymała swoją czarodziejską różdżkę.
- Gdybyś wiedziała ile musiałam przejść aby cię tu odnaleźć - westchnęła. - Obiecałam ci jednak, że nigdy cię nie opuszczę i musiałam dotrzymać słowa. 
Kiedy matka Ambry umarła przy porodzie, książę ożenił się ponownie z hrabiną de Sautes, matką Armilli. Ponieważ była silnym i krnąbrnym dzieckiem, ojciec postanowił, że będzie jego niespełnionym marzeniem o synu dziedzicu. Rosła szybko i chętniej wywijała mieczem niż suknią na balu. Była też aniołem stróżem swojej starszej siostry. Nikt jej oczywiście do tego nie zmuszał, ale ona podświadomie wyczuwała słabość i kruchość Ambry, stworzonej jakby z innej materii, z dodatkiem boskiego pierwiastka. Wszystko w niej było zachwycające; tembr głosu, tajemniczy uśmiech, oszczędna gestykulacja i mimika twarzy. Wywarzone piękno zdające się opromieniać ją w całości. Armilla nigdy nie była o nią zazdrosna, zbyt bliska ideału, była dla niej cudownym obiektem do podziwiania, ale nie do naśladowania. Dlatego postanowiła o nią dbać i ją ochraniać pewna, że nic tego nie zmieni, aż do dnia ... kiedy Vaughan korzystając z zamieszania, porwał ją z miejskiego jarmarku. Właśnie to zdarzenie uświadomiło jej, że nic już nie będzie takie samo. Nawet jeśli obie wrócą szczęśliwie do domu, wkrótce nastąpi taki dzień, kiedy będą musiały się rozstać. Ambra była już w wieku, kiedy powinna opuścić gniazdo rodzinne i założyć własne. Na nic się zdadzą prośby aby ich nie rozdzielali. Oczyma wyobraźni widziała zapłakaną siostrę proszącą ją prawie bezdźwięcznie: "Nie opuszczaj mnie Armilla, nigdy mnie nie zostawiaj samej". Potrząsnęła głową aby odgonić mroczne wizje przyszłości. Spojrzała na najbardziej bezbronną osobę na świecie, teraz całkowicie nieświadomą swego istnienia, zależną od jej woli i kaprysu. Pomyślała z ogromną radością o tej chwili przebudzenia, gdy na jej twarzy zagości ponownie ulotny cień uśmiechu, delikatny niczym skrzydła motyla, a w malachitowych oczach ujrzy znowu całą głębię oceanu. Czuła, że nie znajdzie w sobie takiej siły aby oddać ją jakiemuś mężczyźnie; nie zniesie kolejnego rozstania. Uświadomiła to sobie nagle z ogromną wyrazistością - jej siostra jest męczennicą. Bezwolną ofiarą ludzkich pragnień i manipulacji, która nie ma w sobie dość siły aby się im przeciwstawić. Vaughan nie był pierwszym ani ostatnim który jej pożądał. Nawet jeśli ojciec odda ją szlachetnemu człowiekowi, nie powstrzyma to innych od knucia, jak pozyskać dla siebie to, co ich być nie może. Będą ją porywać, zdradzać, wyłudzać niczym złoty posążek bogini z rąk strzegących jej kapłanek. Poleje się krew, krew niewinnych, gdyż to oni zawsze cierpią najbardziej w krzyżowym ogniu wielkich ludzkich namiętności. W końcu stanie się przyczyną i skutkiem wszystkich nieszczęść i każą jej za to ponieść srogą karę. Za własne grzechy i słabości - gdyż Ambra miała być od początku do końca swoich dni ofiarą swej doskonałości. Armilla przerażona własnym odkryciem wybiegła z mrocznej kaplicy i popędziła wprost do ezoterycznej kryjówki maga, którego martwe truchło zdawało się kurczyć pod ścianą. Pośpiesznie przerzucała zawartość szuflad i półek. Jej palce nerwowo przebierały wśród mikstur i mazideł aż natrafiły na to czego szukały; zacisnęły się na czarnej, chropowatej butelce, niczym szpony orła na sękatej gałęzi. Z tajemniczym artefaktem w dłoni wróciła z powrotem do kamiennej świątyni lubieżnego starca, zbudowanej przez niego ku czci ludzkiej próżności. Skłoniła się nad siostrą i lekko rozchyliła jej usta. Wskazującym palcem przytrzymała opadający język i wlała kilka kropel trucizny prosto do jej gardła. Ambra otworzyła szeroko oczy, wygięła plecy w łuk i spazmatycznie łapała powietrze. Armilla mocno ścisnęła jej dłoń; niema łza żłobiła koleinę na jej oszpeconym policzku.
- Przepraszam, ale nie mogłam inaczej, nie pozwolę im rozszarpać cię na strzępy - mówiła prawie szeptem, gładząc ją drugą ręką po lodowatym czole, zroszonym kroplistym potem. Ciało Ambry zwiotczało po chwili i opadło bezwładnie. W stygnących oczach szmaragdowy odcień zbladł niczym wypłowiałe od słońca marynistyczne płótno. 
Na schodach dało się słyszeć ciężkie kroki; po chwili w drzwiach ukazała się głowa kapitana oddziału z którym tutaj przybyła. 
- Czy zdążyliśmy na czas Pani? - zapytał nieśmiało.
Nie odwracając głowy powiedziała:
- Niestety... spóźniliśmy się Ruthal - poczym złożyła ostatni pocałunek na blednących ustach swojej siostry. Pachniały marcepanem.

Autor: Ingeborge Nogard
WINLAND
WINLAND
WINLAND
WINLAND WINLAND
biuro@intechspiration.com, www.intechspiration.com
Id dokumentu
WINLAND