WINLAND
LISIA PUŁAPKA


Kolorowe, tiulowe wstążki opadały kolejno na podłogę, w histerycznych szarpnięciach, jak martwe motyle; duże pudło wciąż broniło dostępu do swego tekturowego wnętrza. Zniecierpliwiona Moya, wbiła długie paznokcie w błyszczący papier, skrywający tajemniczą zawartość. Poczuła pod palcami przyjemną miękkość, bez oporu poddającą się, dotykowi jej wprawnych palców. Już wiedziała. Papierowy całun z napisem "Happy Birthday" skrywał futro. Teraz kiedy nakarmiła już wygłodzoną ciekawość, rozpakowywała prezent nieśpiesznie; metodycznie rozcinając ścianki pudełka, jak chirurg pacjenta na swoim stole. Ostrożnie wyjęła błękitno-szary skarb i rozłożyła go na dywanie. Piękne futro z polarnych lisów było teraz jej własnością. Do kołnierza przypięta była kartka: "Wszystkiego najlepszego - mam nadzieję, że ten prezent uświetni nasz dzisiejszy wieczór. Peter." Nagle Maya pomyślała ze smutkiem o swoich 35 urodzinach; ten właśnie rodzaj podarunku spowodował, że poczuła się staro. Kiedyś dostawała kwiaty i jedwabną bieliznę, teraz była już w wieku, kiedy otrzymuje się futra i złotą biżuterię; ostentacyjnie podkreślające majętność obdarowującego. Wśliznęła się do srebrzystego wnętrza i podeszła do lustra. Chłodnym okiem obejrzała swoje odbicie. Płonące na stole świece, rzucały ciepłe refleksy, na prawie sine w tym świetle okrycie. "Wyglądam jak królowa śniegu: zła, stara i oziębła" - pomyślała z rozbawieniem. Usiadła na sofie, odchyliła głowę na poduszki, i czekała na jedynego gościa, który miał przybyć na jej urodzinowe party. Minuty mijały wolno, przepychając z trudem wskazówki zegara ku północy, kolacja wystygła, świeczki zamieniły się w bezkształtną masę wosku, skapującego po świeczniku, jak łzy po brodzie, a Maya osuwała się w ciepłą senność futrzanego wnętrza. Wstała leniwie, zdmuchnęła dogasające płomyki i powlekła się do sypialni. Była rozdrażniona i zniechęcona biernym oczekiwaniem - jej filantrop znowu się spóźniał. Rozebrała się po ciemku, rozrzucając ubrania po pokoju, zamierzając wpaść prosto w objęcia Morfeusza, skoro żadne inne, na nią nie czekały. W pewnej chwili, nadepnęła bosą stopą leżący na podłodze urodzinowy prezent, i przeszył ją dziwny dreszcz. Zapaliła światło i narzuciła futro na gołe ciało. Chłodny aksamit podszewki gładził jej skórę, uniosła ręce i rozpuściła spięte włosy. Rozlały się czarną plamą atramentu na kobaltowym kołnierzu. Wzięła z nocnego stolika butelkę bourbona, przytknęła usta do szyjki, i pociągnęła spory łyk wiedząc, że Peter nie pochwaliłby, takiego nieeleganckiego picia. Rzuciła się na łóżko zatykając palcem wlot butelki, aby nie wylać zawartości. Leżąc na wznak, z uśmiechem przeciągnęła dłonią po swoim ciele; nie było już tak gładkie, jak ta delikatna podszewka, na której Peter kazał wyhaftować jej inicjały, ale miało w sobie soczystość i giętkość jej malezyjskiej babki. Pomyślała z niechęcią o dzisiejszej nocy. O tym, jak zjawi się tu nad ranem, i będzie się z nią kochał, w ten swój poszturchująco-przepraszający sposób. Tak jakby za ścianą była jego żona, a każde jęknięcie sprężyny w materacu, było głośnym staccato, wydobywającym się z bluźnierczego gardła kochanki. Czasem patrzyła mu wtedy w oczy, bez jednego nawet mrugnięcia, i czuła jak narasta między nimi wrogość, jakby była jego przeciwnikiem na ringu, którego nie umiał pokonać. Milczała wtedy prowokacyjnie, kiedy on oczekiwał jawnych oznak, ostrego jak brzytwa orgazmu, który w jego mniemaniu, powinien rozcinać jej ciało spazmatycznymi skurczami. Niestety, zażenowanie było jego jedyną reakcją, na wszelkie próby obudzenia w nim uśpionych, atawistycznych popędów. Maya chciała, aby miał jakieś ukryte fantazje i mroczne żądze, których ucieleśnieniem byłaby jej osoba, ale z czasem nabierała przekonania, że Peter jest człowiekiem, którego jedynym pragnieniem jest samo posiadanie takiej kobiety jak ona. Niestety, nie w wymiarze fizycznym; na tej płaszczyźnie, czuła się czasem jak jego druga żona. Wszystko w nim było nijakie; poczynając od wyglądu a kończąc na nazwisku: Smith. Z takim dziedzictwem nie mógł zostać artystą, jedynie spadkobiercą rodzinnej firmy. Tylko jego konto było imponujące, na tle szarej przeciętności jego właściciela. Czuła, że ten dom był dla niego jak pied-a-terre, i dlatego nigdy nie miał odwagi wziąć tego, na co tak naprawdę miał ochotę, mimo iż płacił wszystkie jej rachunki. Może ten prezent to jakiś fetysz, który obudzi w nim zwierzęcy magnetyzm, może w końcu z eleganckiej skorupy garnituru, wychynie prawdziwy demon. Z taką nadzieją zasypiała, otulona szczelnie ciepłem kilkunastu martwych ciał, popijając whisky.
***
Biegłam, biegłam coraz szybciej, zatapiając łapy oraz podbrzusze w śniegu i strącając kitą czapy białego puchu z niskich krzewów. W nozdrzach czułam całą gamę zimowych zapachów, uderzały we mnie z taka siłą, że aż kręciło mi się w głowie. Nie istniało dla mnie w tym momencie nic przyjemniejszego od tego pędu, rytmicznego wyrzucania łap przed siebie, wynurzania pyska zza kolejnej zaspy śniegu. Serce biło mi spokojnie, miarowo odliczając każde uderzenie, rytmicznym pulsowaniem krwi w moich uszach. Prawdziwa lisia apoteoza wolności. Stanęłam dopiero na wzgórzu i rozejrzałam się dookoła, po czym czmychnęłam do swojej norki. W jej ciemnym i wilgotnym wnętrzu zwinęłam się w kłębek, wciskając swój wąski pysk w koniuszek ogona. Mokre futro pachniało leśnym igliwiem i wspomnieniem sypkiego śniegu, strząsanego z mego grzbietu, przy każdym skoku. Zapachy ukołysały mnie do snu niczym muzyka.
Obudziłam się w śmierdzącym moczem boksie, obok mnie pełno pozlepianych śliną i lękiem futrzanych pobratymców. "To był tylko sen" - stwierdziłam smutno. Sen o lisiej Atlantydzie, wyssany z mlekiem matki, który też jej się śnił. Rozglądam się dookoła, ale oprócz skłębionej masy lisich kit nic nie mogę dojrzeć. Poprzez skórę, czuję narastające w nich napięcie, podrygują nerwowo, jakby niezależnie od stojących nieruchomo ciał ich właścicieli. Jesteśmy w jakimś nowym miejscu, i oprócz ludzkiego smrodu w powietrzu, jest jakiś nowy zapach; słodki odór krwi i skondensowanego strachu. Ta krew pachnie tak, jak moja własna - ta, która płynie pod moją skórą. Lepkie cząsteczki przerażenia przyklejają mi się do nozdrzy, zaczynam prychać, chcąc się ich pozbyć, ale one wnikają jeszcze głębiej, czuję jak jeży mi się kark i moja kita bezwiednie dołącza do szalonego tańca innych ogonów.
Otworzyły się drzwiczki klatki, i po chwili jest nas o jednego mniej. W nagłym przebłysku żółtego światła zobaczyłam zawieszone w odległym kącie lisie zwłoki, martwymi oczami wpatrujące się w podłogę, jakby stamtąd miał nadejść ratunek. Znów zapadła ciemność, zatrzaskując nas z powrotem w środku, ale ja nie potrafię już dłużej czekać. Zaczynam kopać z zapamiętaniem, zdzierając najpierw pazury a potem miękkie poduszki moich łap, krwawymi śladami znacząc tą nieustępliwą materię, z której wylana była podłoga w stodole. Mój nerwowy ruch wzbudził agresję u najbliżej stojących, potęgując niepokój u reszty. Ktoś ugryzł mnie ostrzegawczo w ucho, inny kłapnął pyskiem wyrywając trochę futra z boku. Było mi wszystko jedno, za wszelką cenę chciałam wykopać jamkę, w której będę mogła spokojnie się ukryć, gdzie nie dosięgną mnie śmierdzące potem łapska i nie zawieszą głową do dołu. Jeśli się nie schowam, będę za chwilę przypominać nietoperza, dyndającego na drewnianej belce pod sufitem. Krótkie kończyny omdlały mi z wyczerpania, jednak czerwona miazga zdartych łap, nie zagłębiła się w twardym podłożu ani o milimetr. Nagle silny uścisk podniósł mnie do góry, po chwili, poczułam przeszywający ból w kręgosłupie, śnieżny pył zawirował mi przed oczyma, i świat rozpłynął się w mlecznej mgle...
***
Nad ranem zwłoki Mayi znalazł Peter Smith - przynajmniej taką wersję wydarzeń przedstawił policji. Śniada kobieta leżała w strzępach futra, z lekko rozchylonymi ustami i bezbrzeżnym zdziwieniem w martwych oczach. Całe ciało, pokrywały krwawe szramy i sine wybroczyny, jakby pastwiło się nad nią jakieś dzikie zwierzę. Po kilku dniach jej kochanek, jako główny podejrzany o morderstwo, trafił do aresztu, mimo iż jak twierdził koroner, za paznokciami Mayi znaleziono jedynie jej własne tkanki.

Autor: Ingeborge Nogard
WINLAND
WINLAND
WINLAND
WINLAND WINLAND
biuro@intechspiration.com, www.intechspiration.com
Id dokumentu
WINLAND