WINLAND

GRAVGANGSMANN
Wojciech Świdziniewski
konsekrowany@wp.pl


WINLAND


- Gravgangsmann – wyszeptała Asgerd wpatrując się w płytki grób. To czekało chłopca, jeśli ojciec nie uzna go za swego syna i dziedzica. Gravgangsmann, pochowanie żywcem. Stare prawo ojców do decydowania o losie dzieci z nieprawego łoża.
- Córko, Bóg jest z tobą – niewolnica poczuła na ramieniu pocieszający uścisk. To ojciec Uhtred, młody ksiądz z Northumbrii, który przybył do Jutlandii z misją szerzenia chrześcijaństwa. – Porozmawiam z Hrafnem, spróbuję go przekonać... Oby tylko nie był pijany.
- I oby nie było przy nim Gydy, jego najnowszej zdobyczy i miłości – smutno, bez nadziei powiedziała Asgerd.
Z leżącego w dolinie hofu chwiejnie wyszła grupka ludzi.
- Idzie – zauważył Uhtred. – I nie jest trzeźwy.
- Nic dziwnego – wzruszyła ramionami niewolnica. – Kiedy przychodzi jesienny chłód i zimowy mróz, Jutowie całe dnie i noce spędzają na ucztowaniu. Cóż innego jest do roboty?
Hrafn, wraz ze swym orszakiem, wdrapał się na wzgórze na którym czekała matka jego syna. Stanął przed niewolnicą, wziął się pod boki i zaczerwienionymi od wielodniowego picia oczyma spoglądał na Asgerd.
- Panie! – odezwał się mnich. – Daruj życie temu oseskowi! Słuchałeś moich nauk, byłeś im przychylny, postąp tak jakbyś już miał Chrystusa w sercu!
- Twój Biały Chrystus nie ma z tym nic wspólnego! – warknął wiking. – To ja, nie on, muszę orzec, czy ten bękart zostanie moim synem, a jednocześnie dziedzicem!
- Panie – odezwała się Asgerd wysuwając przed siebie płaczącego chłopczyka. – Decyduj więc, czy podasz mu sól na ostrzu miecza i nadasz imię, czy też każesz go żywcem pochować, jako gravgangsmanna.
Hrafn podrapał się w brodę silnie się nad czymś zastanawiając.
- Asgerd... – zaczął. Wtedy zza jego pleców wyszła Gyda i zalotnie oparła się o jego ramię. Przyciągnął ją do siebie.
- Pamiętaj – zamruczała mu do ucha na tyle głośno, żeby wszyscy ją słyszeli – że jestem brzemienna. Jestem też wysoko urodzona, na tyle wysoko, że nie będzie ujmy jeśli weźmiesz mnie za żonę.
- Kobieto! – wiking odepchnął ją. – To są sprawy które rozstrzygnąć może tylko mężczyzna, bez udziału waszych gierek!
Asgerd, która po słowach Gydy straciła nadzieję, pozwoliła sobie na lekkie westchnięcie ulgi. Jest jeszcze szansa, że Hrafn zostawi jej dziecię przy życiu.
- Nadam mu imię, niewolnico... – zdecydował wiking. Asgerd uśmiechnęła się szczęśliwa. – Gravgangsmann! – dokończył Hrafn i zaniósł się donośnym śmiechem.
- Nie! – niewolnica, tuląc do siebie niemowlę, rzuciła się do stóp wikinga. – Proszę, panie, daruj mu życie!
- Hrafnie...! – odezwał się błagalnie Uhtred.
- Milcz! Będzie tak jak powiedziałem! Dziedzicem zostanie syn z łona Gydy.
- A jeśli urodzi się córka?!
- Nie urodzi się – odpowiedziała Gyda z tryumfującym uśmiechem. – Złożyłam bogate dary Freyowi. To będzie syn!
- Oby Odyn cię przeklął, Hrafnie! – wypluła z siebie Asgerd z obłędem w oczach. – Ciebie i cały twój ród! Obyś sczezł od choroby w łożu! Obyś zginął bez miecza w ręku od ciosu kobiety!
- Co ty nie powiesz?! – Hrafn wciąż się śmiał. – Może jeszcze twój syn, niewolnico, zemści się na mnie? Svart! Dopilnujesz aby ten bękart stał się gravgangsmannem. Chodźmy do halli uczcić moje zaręczyny!
Orszak, wśród radosnego gwaru zawrócił do hrafnowego dworu.
Svart, młody wojownik, podszedł do Asgerd chcąc odebrać jej dziecko.
- Daj nam chwileczkę... – poprosiła ze łzami w oczach niewolnica, tuląc płaczące niemowlę do piersi. – Chcę spędzić z nim jeszcze parę ostatnich chwil...
- Proszę... – dołączył się mnich.
Svart zgodził się kiwnięciem głowy i odszedł na bok.

***

- Nadal uważasz, Wszechmogący, że ludzie rodzą się z natury jako istoty dobre?
- Tak, Odynie.
- He, he, he! Nawet moi wyznawcy? Ci którzy co roku składają mi ofiarę z dziewięciu wisielców na świętym jesionie?
- Tak. Nawet twoi wyznawcy są tak naprawdę dobrymi ludźmi, a czynią zło, bo to ty ich do tego skłaniasz.
- Ja? Ludzie to zwierzęta obdarzone w jakimś tam stopniu rozumem – robią to co im się podoba. Moja wiara nie nakłada na nich żadnych ograniczeń – są sobą. W przeciwieństwie do Twojej wiary.
- Człowiek nie jest do końca wolny. Już się rodzi z grzechem pierworodnym, który kładzie się cieniem na całym jego życiu. Dlatego potrzebuje nauk, potrzebuje drogi i przewodnika, który ukaże mu, że może żyć bez grzechu. To co ty nazywasz wolnością jest tak naprawdę nieświadomością człowieka o obecności w nim dobra.
- Tak sądzisz? Moi wyznawcy nie wierzą w Ciebie, nie ma więc w nich grzechu pierworodnego, jak to Ty nazywasz.
- Odynie, to ja stworzyłem ten świat i nawet ty jesteś mi podległy. To ja wiem co tak naprawdę kryje się w ludziach. KAŻDY człowiek, niezależnie od wiary, rodzi się z grzechem pierworodnym – tak potoczyły się koleje tego świata. Jestem pewien, że każdy wiking, odcięty od swych pogańskich korzeni i wychowany w prawdziwej wierze będzie czynił dobro, nawet wtedy, gdy pozna prawdę skąd się wywodzi.
- A może to sprawdzimy?
- Nie godzi się bawić ludźmi...
- Oj, przestań! Sam się nieźle i dość okrutnie zabawiałeś Hiobem!
- To nie była zabawa, dobrze o tym wiesz.... Dobrze, sprawdźmy jednak to, bo nie dasz mi spokoju.
- Świetnie! Nawet mam tu odpowiedniego człowieka.

***

- Sława Hrafnowi! – grzmiała halla. – Sława! Sława! Sława!
Hrafn wstał i uniósł swój róg z miodem:
- Sława mojej przyszłej małżonce Gydzie!
- Sława! Sława! Sława!
Uniosła się ciężka derka wisząca w drzwiach halli i do pomieszczenia wrzucono kobietę, a za nią wparował wściekły wojownik. Goście z ciekawością patrzyli na całe zajście.
- Hrafnie! Ta suka...! – oburzony wiking wskazał na leżącą między stołami Asgerd. – Ta suka zabiła Svarta! Dźgnęła go nożem!
Narzeczeni poderwali się ze swoich miejsc.
- Gdzie gravgangsmann!? – warknął Hrafn przebiegając po stole do skulonej na środku halli niewolnicy. Złapał Asgerd za giezło i podciągnął do góry, aż ich twarze się zrównały. – Gdzie to małe ścierwo!?
Asgerd, pokrwawionymi krwią Svarta palcami wczepiwszy się kurczowo w brodę wikinga, zaczęła się śmiać:
- Hrafnie, jesteś wielkim wojownikiem, mój syn jest oseskiem. Jak widzę strach w twoich oczach... strach przed małym bezimiennym dziecięciem, to jestem dumna, że ten lęk wywołał mój syn!
Wiking przesunął ręce na gardło niewolnicy i zaczął ją dusić.
- Gdzie jest gravgangsmann?! Gdzie?! Mów, suko!
Niewolnica bezskutecznie walczyła o oddech, jej oczy wyłaziły z orbit, a język wysunął się na brodę. Hrafn zacisnął jeszcze bardziej dłonie, aż cały poczerwieniał z wysiłku. „Gravgangsmann! Gravgangsmann!” cedził przez zęby.
W końcu Asgerd straciła przytomność, jej bezwładna głowa, niczym zwiędnięty kwiat opadła do tyłu.
- Dość! - krzyknęła Gyda obchodząc dookoła biesiadny stół. – Dość, Hrafnie! Jeśli ją ubijesz nigdy się nie dowiemy co stało się z bachorem! Dość! Słyszałeś!?
Wiking, ciężko sapiąc, puścił nieprzytomną kobietę.
- Zamknąć ją w piwnicy! – rozkazał. – A wy na co się patrzycie!? – zwrócił się do gości. – Pijmy! Dzisiejszej nocy jeszcze nie raz podłoga tej halli spłynie krwią i zaścieli się trupami! Do rogów, bracia! Służba! Wytaczać beczki najprzedniejszego miodu i piwa! A, możecie też wyciągnąć to frankońskie wino!
Gwar powrócił do sali, a Gyda podeszła do wojownika który przyprowadził Asgerd.
- Gdzie ten mnich, ten Uhtred? – spytała go. Wojownik bezradnie wzruszył ramionami.
- Również znikł... – głośno myślała narzeczona Hrafna. – To wszystko wyjaśnia. Mnich zabrał chłopca i teraz wraca z nim do swojej ojczyzny, do Enzkir! Sprawdźcie, czy wszystkie łodzie stoją w przystani! I wyślij zbrojnych w cztery strony świata. Chcę głów tej dwójki!
- Tak jest, pani!

***

Svertig stał przy swoim drakkarze pilnując załadunku solonego mięsa, wody i piwa. Lada dzień miał wyruszyć na wiking, czekał tylko na skompletowanie załogi. Uśmiechnął się do siebie, bo jak na razie cała wyprawa zapowiadała się dość obiecująco. Miał już trzydziestu pięciu ludzi na jednym drakkarze, a do zapełnienia drugiego brakowało mu tylko kilku. Tą swoją popularność zawdzięczał zeszłorocznemu wikingowi, gdzie bez strat własnych i zaledwie po dwóch miesiącach rabowania południowo zachodnich brzegów Anglii wrócił do Jutlandii z ciężko obładowaną łodzią. Za zdobyte łupy oprawił drugą łódź i ponownie ruszył do Enzkir, jak nazywano Brytanię, tym razem do wschodniej części wyspy. Tam nie wzbogacił się za bardzo, ale za to zyskał sławę zmyślnego dowódcy, kiedy to pewnej nocy dał odpór Norwegom uważającym północne i wschodnie Enzkir za swoje terytorium wypraw łupieżczych. Ocalił obie łodzie, ale zdrowo mu wyszczerbili ludzi i zmuszony był wracać do Jutlandii. Mimo wszystko w domu witano go jak zwycięzcę – w ciągu jednego roku zdołał się i wzbogacić, i zyskać sławę. Kiedy tej wiosny ogłosił, że znowu rusza do południowo wschodniego Enzkir, już po miesiącu miał prawie cała załogę do obsadzenia obu statków.
- Hovdingu, jeszcze jeden do twojej załogi – jego człowiek wskazał na schodzącego do przystani mężczyznę. Wojownik miał ze sobą tarczę, topór i hełm. W lewej ręce niósł mały tobołek, a w prawej bogato zdobioną włócznię, ulubioną broń Normanów. Kiedy przybysz podszedł bliżej, Svertig zauważył, że nie był on już pierwszej młodości, a w dodatku jego lewe oko zaszło bielmem.
- Hail, Svertigu! Nazywam się Gautr – przywitał się z hovdingiem rzucając swoje rzeczy na ziemię. – Ładną dziś mamy pogodę, nie? – nowy zrobił z dłoni daszek i spojrzał na słońce, które właśnie wyszło znad lasu.
- Hail! Nie za stary jesteś na wiking? – skrzywił się Svertig. – Nie chciałbym abyś potykał się o nogi młodszych, a i w boju wolałbym ufać twemu ramieniu.
Gautr roześmiał się głośno, odchylając do tyłu głowę i podsunął pod nos hovdingowi pięść wielkości bochna chleba:
- Chcesz się sprawdzić w glimie?
Glima to, oprócz picia i mordowania, ulubiona rozrywka ludów Północy. Były to zapasy, obwarowane tylko jednym zakazem – nie można używać pięści.
- Widzę, że duch walki jeszcze w tobie nie wygasł – uśmiechnął się Svertig. Powąchał nowoprzybyłego, poklepał go po brzuchu i obejrzał jego włosy. – Na pierwszy rzut oka wszystko z tobą w porządku. Zgodnie z prawem jesteś umyty, uczesany i najedzony. Witaj w drużynie!
- Nie tak szybko, hovdingu! – pokręcił głową Gautr. – Chcę dziesiątej części wszystkich łupów.
- Niby jakim prawem? – zmarszczył się gniewnie Svertig. Sam otrzymywał trzecią część ze zrabowanych dóbr i nie widziało mu się uszczuplanie swojej działki. Zwłaszcza na rzecz kogoś, kogo nie znał.
- Ano takim, że znam pewną osadę w Enzkir, z bogatym dworem i klasztorem, której do tej pory nie złupił ani Dun, ani Norweg. Z chęcią poprowadzę cię tam, ale za to żądam dziesiątej części. Wiedz, że kosztowności jest tam co niemiara i jeszcze będziesz sławił imię Gautra.
- A jaką mam pewność, że nie kłamiesz? I skąd wiesz o tej osadzie? – podejrzliwie spytał hovding.
- Ano stąd, że byłem tam rok temu razem z królem Dunów Svenem. A jeśli twierdzisz, że język mój kłamliwy jest niczym ozór węża Jormungandra, ta zaraz tę sprawę rozwiązać możemy tu na miejscu. Za pomocą miecza i topora.
- Powiedzmy, że ci wierzę, ale skoro byłeś tam ze Svenem, to nie mamy po co tam płynąć. Konung Dunów nie zapomina o łatwych do zdobycia bogactwach.
- Słusznie prawisz, ale Sven obiecał, za co dostał danegeld, że nie najedzie Enzkir przez najbliższych kilka lat.
- Konungowie są znani z tego, że łamią dane słowo, zwłaszcza jeśli coś obiecali Enzkir. Takie prawo królów.
- Dlatego zgłosiłem się do ciebie, gdyż jako pierwszy żeś obwieścił, że ruszasz na wiking.
Svertig podrapał się w bujną brodę. Z jednej strony kusiła go wizja łatwych łupów, a z drugiej niepokoiło go to, że miał zaufać niesprawdzonemu człowiekowi. Jednak kto nie ryzykuje, ten nie ma.
- Dobrze, masz dziesiątą część zdobyczy, ale pamiętaj, że mam cię na oku. Możesz zaokrętować się na moim „Nożu wody” – to ten większy langskip.
Gautr zaśmiał się i pokazując na swoje bielmo powiedział:
- Ech, oko żem sobie wypatrzył od śledzenia podejrzanych osób, które w końcu okazywały się przyjaciółmi.
- Moim oczom jeszcze nie się nie dzieje, więc jedno mogę poświęcić tobie – burknął hovding. – A teraz szoruj pomagać innym! Zgodnie z tym co mówisz, mamy wyruszyć jak najszybciej, chciałbym więc już jutro opuścić naszą przystań. Do roboty!

***

- Widzę, Odynie, że zaczynasz wtrącać się w nasz zakład, nie godzi się to!
- Ależ, Wszechmocny! Nasza umowa nic nie mówi o wspieraniu lub nie wspieraniu swoich racji.
- Ja operuję duszami, a nie zbrojnym ramieniem, tak jak ty. Twoi wierni za nic mają moje duszyczki, a wręcz uwielbiają je dręczyć. Moje działania planowane są na lata, wieki, eony. Twoje to szybkość. Jeśli ma być sprawiedliwie, to i ja muszę mieć człowieka w tym zakładzie.
- Nikt nie powiedział, że świat jest sprawiedliwy...
- Doczesny nie jest, ale pośmiertny tak, co w sumie daje sprawiedliwość, bo życie ma dwa etapy. Nie ważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz.
- He, he, znam to z całkiem innego powiedzenia. Frey je często powtarza...
- Frey usłyszał je ode mnie, a przerobił na swoją modłę. Zresztą jak wszystko.
- Hola, hola, Najwyższy! To, że Ty stworzyłeś ten świat, nie znaczy, że zrzynam od Ciebie co się da. Istnieliśmy równolegle i mieliśmy się całkiem dobrze. Dopiero teraz nasze drogi się zetknęły i doszło do niesnasek. Wiele myśli mamy wspólnych, choćby z założenia. Inne jest tylko wykonanie.
- NIC nie mam wspólnego z wami. I nie chcę tego słuchać.
- He, he, mówisz tak jak Twoi wierni. Nie daleko pada jabłko od jabłoni. O, przepraszam! To pewnie też Twoje, związane z Adamem i Ewą, he, he!
- Nie naigrywaj się ze mnie, Jednooki, bo poznasz mój gniew. I skończmy te jałowe gadki.
- Dobrze, dobrze, Wszechmocny. Już siedzę cicho. Możesz mieć swojego człowieka w tym zakładzie.

***

Dunstan przerwał na chwilę przekopywanie ziemi w przyklasztornym ogródku i rzucił okiem na wiosenne słońce powoli skrywające się za klasztornymi budynkami. Spojrzał na swoją pracę. Ziemia była miękka i wilgotna po wiosennych roztopach, więc całkiem szybko mu szło. Jutro po południu będzie mógł zasiać pierwsze warzywa.
- Dunstanie?
Chyba, że pojawi się jego opiekun, Uhtred.
- Tak, ojcze?
- Usiądźmy na chwilę – Uhtred wskazał na ławeczkę w małej altance zacienionej fioletowo zielonym bluszczem.
- Wybacz, ojcze, ale chciałbym jeszcze dzisiaj przekopać z trzy grządki.
- Robota nie zając, nie ma futerka – uśmiechnął się Uhtred. – Dokończysz jutro. Dzisiaj czeka nas dość poważna rozmowa.
Usiedli pod bluszczem i zakonnik zaczął:
- Masz już piętnaście lat, Dunstanie. Co wiesz o swoim pochodzeniu?
- Pochodzę od Dunów – stąd moje imię.
- Tak, to prawda. Co jeszcze wiesz?
- Znaleziono mnie po wielkim sztormie, półmartwego, w małej łódce wyrzuconej na brzeg morza. Moja matka, płynąca pewnie z Dunami zasiedlić południowe Eirie, w ten sposób próbowała ratować mnie z tonącego statku.
- Tak, półmartwego... – mruknął Uhtred zamyślony. – Gravgangsmann...
- Co znaczy to słowo?
- Wszystko w swoim czasie. Nie wydawało się tobie, że ta historia jest mocno naciągana?
Dunstan wzruszył ramionami:
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, bardziej się czuję Anglosasem niż Dunem. Poza tym słyszałem, że Dunowie wciąż wierzą w bałwany, a ja wierzę w Boga Ojca, Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego.
Uhtred odetchnął z ulgą, a może ciężko westchnął:
- Musisz dowiedzieć się prawdy, synu – zakonnik popatrzył na Dunstana swym starymi zmęczonymi oczyma, szarymi jak jego habit. – Jesteś gravgangsmannem.
- Kim?
- Jesteś... byłeś dzieckiem które nie miało prawa żyć.
- Chodzi o sztorm?
- Nie – Uhtred pokręcił głowa. – Wiem kim była twoja matka, wiem kim ojciec, wiem też gdzie się urodziłeś. Ba! Byłem nawet przy tym.
- I dopiero teraz mi o tym mówisz? – powiedział spokojnie Dunstan. – Chociaż... Właściwie to nie jestem zainteresowany tą historią. Czuję, że mogą być z tego kłopoty.
- Jednak musisz się tego dowiedzieć. Tego by chciała twoja matka. Czekałem aż dorośniesz, bo to mroczna i krwawa historia. Twoim ojcem jest Hrafn, możny pan z Storrvein w północnej Jutlandii, a matką niewolnica jego, Asgerd. Byłem wtedy na jego dworze z misją chrystianizacyjną. Wszystko było na dobrej drodze, Hrafn był zainteresowany i prawdziwą wiarą, i twoją matką. Ba! Nawet chciał ją wyzwolić i wziąć za żonę. Wtedy pojawiła się ta pogańska suka... – Dunstan drgnął słysząc z jaką nienawiścią Uhtred powiedział „suka”. – Gyda... Nazywała się Gyda. Zawróciła twemu ojcu w głowie, tak że oddalił twoją matkę, która już wtedy nosiła cię w swym łonie. Wróciła między niewolnych, a Hrafn przestał się interesować naukami Chrystusa. Gyda była ze starego możnego rodu i Hrafn uzyskał pozwolenie od jej rodziny na ślub, a i ona była temu chętna. Gdyby Hrafn uznał cię za swego syna, stałbyś się prawnie jego dziedzicem, oczywiście póki Gyda, poślubiwszy twego ojca, nie wydałaby na świat potomstwa. Chcąc zapewnić przyszłość swoim dzieciom, namówiła twego ojca by zrobił cię gravgangsmannem...
Uhtred zamilkł, a jego dolna warga drżała, jakby zaraz miał się rozpłakać. Dunstan nie przerywał ciszy.
- Pamiętam ten dzień jak dzisiaj – podjął zakonnik. – Mały grób, twoja matka z tobą kwilącym w ramionach. Pijanego Hrafna orzekającego żeś nie jest jego synem, a gravgangsmannem i że trzeba cię żywcem pochować. I ten tryumfalny uśmiech Gydy. I płacz twojej matki...
Dunstan ciężko przełknął ślinę:
- Co dalej?
- Asgerd... twoja matka, pchnęła nożem woja który miał cię zakopać, wcisnęła mi ciebie i kazała uciekać jak najdalej od Dunów. I tak znalazłeś się w tym klasztorze.
- Co z moją matką? – niepewnie spytał młodzieniec.
Uhtred jeszcze bardziej przygarbił się:
- Życie wikingów jest wyjątkowo okrutne... Pewnie zginęła. A i ciebie to czeka, jeśli siepacze Gydy wciąż cię szukają...
Dunstan wstał i jął krążyć przed ławką. Uhtred patrzył na niego wyczekująco:
- Jesteś dorosły, możesz wybrać. Chcesz, to upomnij się o swoje dziedzictwo i imię ojca. Nie chcesz, zostań z nami.
Młodzieniec zatrzymał się przed zakonnikiem:
- Czy ta żona mego ojca... ma dzieci?
- Nie wiem, nigdy tym się nie interesowałem. Zresztą, starannie unikałem jakichkolwiek wikingów, chcąc chronić ciebie.
- Sądzę, że lepiej byłoby dla mnie, gdybym nigdy nie dowiedział się o moim prawdziwym pochodzeniu – Dunstan oparł czoło o ogrodowy mur.
Uhtred opuścił głowę:
- Nie chciałem cię więcej oszukiwać, bo prawda ciężkim kamieniem leżała na moim sercu. Wszystko w rękach Boga...
- Asgerd... Hrafn... – szeptał Dunstan. – To dziwne mieć rodziców. Matka i ojciec. To takie obce... Tak naprawdę to świadomość posiadania rodziców niż nie zmieniła. Obce imiona... Imiona, których nie mogę skojarzyć. Matka nie wiadomo, czy żyje, ojciec chce mnie zabić. Tak naprawdę to wciąż nie mam rodziców.
- Co zrobisz? – spytał cicho i niepewnie zakonnik.
- Dość już przelano krwi z mego powodu.
- Zostajesz z nami? – Uhtred ożywił się.
- Tak, tu jest mój dom – odpowiedział mu ze smutnym uśmiechem. – Tu jest moja rodzina.
Stary zakonnik rzucił mu się w ramiona:
- Nie wiesz jak się cieszę... Myślałem, że cię stracę, że mnie znienawidzisz... Co to za hałasy? – spytał słysząc zgiełk zza ogrodowego muru.
Jakby w odpowiedzi otworzyła się mała furtka i z głównego klasztornego dziedzińca do ogródka wpadł blady mnich krzycząc:
- Diabły! Wikingowie! Palą i mordują! Boże chroń nas! – i próbował zamknąć furtę za sobą. Dunstan i Uhtred rzucili mu się na pomoc. Nie zdążyli. Potężny kopniak w solidne drzwi, odrzucił mnicha na kilka kroków, a furta otworzyła się na całą szerokość.
Stała w nim rosła postać z brodą zaplecioną w gruby warkocz. Na głowie miała hełm z okularami chroniącymi oczy i długim nosalem nadającymi wikingowi demonicznego wyglądu. Wojownik w ręku trzymał włócznię, której drzewce, aż po trzymającą ją dłoń, zbroczone było ciemną posoką. Plecy chroniła duża okrągła tarcza, a przy pasie wisiał szeroki topór. Za wikingiem, na klasztornym dziedzińcu widać było uciekających mnichów i kilkanaście zbrojnych postaci. Gdzieniegdzie pojawiły się już płomienie podpalanych zabudowań.
Uhtred i młodzieniec cofnęli się parę kroków.
Wiking wszedł do ogródka, rzuciwszy na tę dwójkę tylko krótkie spojrzenie. Podszedł do leżącego na ziemi zakonnika i, od niechcenia, pchnął go kilka razy włócznią w klatkę i brzuch. Mnich wił się i krzyczał przenikliwie przy pierwszych ciosach. Potem już tylko jęczał. Wiking zostawił go jeszcze dychającego i ruszył w stronę Uhtreda i Dunstana.
- Znaleźli cię... – powiedział stary zakonnik. Obaj zaczęli się cofać, aż ich plecy poczuły mur.
Kolejna postać, tak samo uzbrojona jak pierwszy wiking, pojawiła się w furcie i powiedziała coś w twardym, prawie pozbawionym samogłosek języku.
Zmierzający do nich wojownik tylko parsknął i lekko uniósł włócznię.
Postać z furty, wiking z pasmami siwego włosa w brodzie, podbiegł do swego pobratymca, złapał za ramię i tak silnie zawrócił, że ten upadł na świeżo skopane przez Dunstana grządki. Przyłożył bogato zdobioną włócznię do grdyki leżącego i wymownym gestem kazał mu się wynosić. Pokonany warczał coś wściekle, ale z ogródka wyszedł.
Siwowłosy podszedł Dunstana i spytał:
- Hrafnson? Hrafn hornung?
Uhtred wysunął się przed młodego Duna, zasłaniając go własną piersią:
- Nie, nie! Nic mu nie róbcie, on nie chce być taki jak wy!
Wiking zdzielił go na odlew ciężką, skórzaną rękawicą. Starzec wyleciał w powietrze i ciężko opadł na ziemię. Próbował wstać, lecz wiking nie patrząc na niego, znacząco wysunął w jego stronę włócznię, dając do zrozumienia, żeby pozostał tam gdzie jest i powtórzył:
- Hrafnson? Hrafn hornung?
Dunstan, który zawrzał gniewem, widząc jak siwowłosy potraktował starca, odsunął się od ściany zaciskając zęby i pięści. Jego oczy słały mordercze gromy.
- Pyta się, czy jesteś synem Hrafna. Jego bękartem – przetłumaczył Uhtred wciąż leżąc na ziemi. Włócznia wikinga przysunęła się bliżej jego klatki piersiowej niemal dotykając mnisiego habitu.
Dunstan skrzywił się wściekle, świat zawirował wokół niego, a widok zaczęła mu przesłaniać czerwona mgła.
- Jo, Hrafn hornung! – śmiejąc się powiedział wiking. Odłożył włócznię, zdjął hełm i z ciężkim westchnięciem usiadł na ławeczce pod bluszczem. Dopiero teraz Dunstan zauważył, że jego jedne oko przykryte jest bielmem. Zakonnik i młodzieniec, byli tak zdziwieni zachowaniem przybysza, że na moment zapomnieli o tym, że dookoła nich dokonuje się mord na ich braciach. Uhtred wstał i spytał wikinga w norskmal, języku Północy:
- Kim jesteś?
- Hej, dziadku mówisz w naszym języku! To ty jesteś tym księdzem, który uratował bękarta przed gravgangsmannem. Jestem Gautr, a przysłała mnie Asgerd po swego syna, by ten młodzieniec jął się starać o swoją ojcowiznę, odal.
Uhtred przypadł do wikinga i zasypał pytaniami:
- Asgerd żyje? Gdzie jest? Jak się czuje? Dawno ją widziałeś? I skąd wiedziałeś, że jej syn jest w tym klasztorze?!
- Spokojnie, dziadku – zaśmiał się wiking. – Ostatni raz widziałem ją piętnaście lat temu, w niewoli u Hrafna, powiedziała mi gdzie się będziecie prawdopodobnie kierować. Złapałem wasz trop u Fryzów i dotarłem za wami aż tutaj.
Kiedy się zorientowałem, że zamierzacie osiąść tu na stałe, wróciłem do Jutlandii, załatwiłem parę swoich spraw. Poczekałem, aż ten chłystek dorośnie, no i jestem. - Zaraz ci wszystko opowiem – powiedział Uhtred dopytującemu się i nic nie rozumiejącemu Dunstanowi. Sam ponownie się zwrócił do Gautra – Dlaczego interesujesz się tym chłopakiem?
Gautr posmutniał na chwilę:
- Kochałem... jego matkę, i dałem słowo, że przypilnuję, aby jej syn wrócił, uwolnił albo pomścił ją i odebrał to, co mu się należy.
- On nie chce być jednym z was – hardo powiedział zakonnik. – Brzydzi się waszym rozlewem krwi.
- Nie zna nas, wychowany został z dala od naszych łodzi i domostw.
Uhtred pokręcił głową:
- Ja was znam, opowiedziałem mu dzisiaj jego prawdziwą historię. Dokonał wyboru i zostaje ze mną. Tobie od niego wara! Wracajcie tam skąd przybyliście!
Wiking poderwał się, złapał zakonnika za habit i wysyczał:
- Dałem słowo, starcze! Słowo wikinga jest często wszystkim co ma, więc musi o nie dbać. Nie pozwolę by ktoś taki jak ty stał mi na drodze i przeszkadzał w dotrzymaniu słowa. Chłopiec, chce czy nie chce, popłynie ze mną do Danii! Poza tym chyba zapomniałeś, że jesteście teraz w mojej mocy. Mogę wypatroszyć cię jak fokę, nadziać twój łeb na włócznię i kazać ją nosić temu chłystkowi, zrozumiałeś?!
Dunstan z mieszaniną przerażenia i gniewu patrzył na całą sytuację. Kiedy zdecydował się ich rozdzielić, Uhtred kazał mu się nie wtrącać, a sam hardo powiedział Gautrowi:
- Nie zapomnij, że Dunstan nie zna waszego języka. Jedynym sposobem porozumienia się z nim w norskmal, jestem ja. Zabij mnie, a minie dużo czasu zanim syn Asgerd opanuje wasz język.
Zakonnik widział w oczach Gautra jak ten toczy niemal fizyczną walkę z chęcią mordu na Uhtredzie. Przez chwilę myślał, że mordercze instynkty wikinga wezmą górę. Wtedy jednak Duńczyk roześmiał się i po przyjacielsku poklepał go po policzku:
- Lubię cię, dziadku! Mimo wszystko twardy z ciebie mężczyzna, choć golisz łeb i mamroczesz modlitwy do Białego Chrystusa. Idziecie ze mną. Musimy tylko przeczekać, aż załoga Svertiga skończy zabawiać się z golonymi łbami.
- Boże! Trzeba im pomóc! – jęknął Uhtred i ruszył do wciąż otwartej furty. Dunstan i Gautr pobiegli za nim. Wiking dopadł młodzieńca i rzucił go na ziemię, wymownie wskazując, że ma tam pozostać. Zakonnik wybiegł już za furtę i stanął jak wryty. Cały dziedzinie zasłany był trupami mnichów i służby. Wszędzie była krew i rozczłonkowane ciała, a z kościoła i refektarza dobiegały jeszcze krzyki konających i mordowanych. Jakiś młody chłopak, liczący mniej lat niż Dunstan, zaczął czołgać się w stronę Uhtreda – za nim ciągnęły się fioletowo-różowe jelita wysmarowane błotem powstałym z jego własnej krwi i kurzu klasztornego dziedzińca. Jeden z najeźdźców siedział niedaleko rannego pilnując zrabowanego dobytku, a jednocześnie przymierzając zdobiony złotą nicią ornat. Kiedy zauważył odczołgującego się młodzika, westchnął odkładając szaty, wyciągnął długi nóż i podbiegł do rannego. Schwycił go za włosy, podciągnął głowę do góry i wbił ostrze głęboko w gardło. Chłopiec zacharczał krótko i znieruchomiał.
Uhtred krzyknął. Zabójca chłopaka zauważył go i uśmiechnął się. Wytarł nóż o giezło zamordowanego i schował do pochwy. Wsunął kciuki za pasek i zaczął się śmiać.
Zakonnik zawrzał z gniewu.
- Jak można być taką bestią! Jak można być tak bezlitosnym! – mówił przez zaciśnięte zęby. Wiking przekrzywił głowę przysłuchując się tyradzie Uhtreda. W końcu wyciągnął zza pasa topór i przymierzył się do rzutu. Zakonnik zamilkł przerażony, dopiero teraz uświadomiwszy sobie, że wydał siebie na pewną śmierć.
- On jest mój, Svertigu! – zza pleców Uhtreda wyszedł Gautr.
- Nie bierzemy niewolnych, poza tym ten tu to stary pryk – nikt go nie kupi. Nie będę obciążał niepotrzebnie łodzi.
- Ten dziadek i młodzieniec za mną to moja dziesiąta część łupów. Co ty na to, Svertigu?
Svertig przez chwilę się zastanawiał. Schował topór i rzekł:
- Zgoda, Gautrze. Zrobię wyjątek, ale tylko dlatego, że łup był większy niż spodziewany. Dlaczego ich jeszcze nie związałeś?
- To są... specjalni niewolnicy, ale moje jedyne oko ma na nich cały czas baczenie.
- To daj ich tu do łupów i sam z łaski swojej przypilnuj tych dóbr. Ja zbiorę chłopaków, chciałbym po zachodzie słońca być już na okręcie – Svertig pokrzykując ruszył do zabudowań klasztoru z którego okien już zaczęły wyglądać jęzory ognia.
Gautr pchnął Uhtreda łajając go:
- Ty stary durniu! To, że ja ciebie nie zabiłem i że mamy umowę, nie znaczy, że jesteś bezpieczny przed moimi pobratymcami! Siedźcie tu cicho i czekajcie, aż ruszymy do łodzi.
- Jak można być takim okrutnikiem! – nie dawał za wygraną zakonnik, sadowiąc się przy zrabowanych beczkach z winem. Obok niego przycupnął wystraszony całą sytuacją Dunstan. – Niczym nie różnicie się od dzikich zwierząt! Niech was piekło pochłonie!
- Zamknij ryj, golony łbie! – warknął Gautr. – Nie jesteście lepsi od nas. Tak, nie jesteście! Zwłaszcza wy, golone łby! Wiesz jak zginął Ragnar Lodbrok? Wasz wódz z Northumbrii, nazywacie go biskupem, wrzucił go nagiego i związanego do dołu ze żmijami. To nie my sprawiamy, że świat jest okrutny – świat jest pełen okrucieństwa sam z siebie.
Uhtred nic już nie powiedział. Słońce szybko zachodziło, ale na dziedzińcu wciąż było jasno – to płonęły przyklasztorne zabudowania. Svertig zebrał swoją załogę i ciężko obładowani zrabowanymi dobrami i żywnością, ruszyli do rzeki, gdzie cumowały ich dwa langskipy.
Dunstan, popychany przez Gautra, szedł po raz ostatni dobrze znaną sobie drogą, co i raz oglądając się na huczący od ognistego żywiołu klasztor. Jeszcze dziś rano nie znał swoich rodziców i był przekonany, że resztę życia spędzi w tym klasztorze. Teraz wiedział, że jego ojcem jest wielki wiking z Danii, a on sam za chwilę wsiądzie na łódź swych ziomków, by rabować brzegi kraju uważanego do tej pory za ojczyznę. Wzdrygnął się na wspomnienie klasztornego dziedzińca z zakrwawionymi ciałami.
„Wszystko w rękach Boga.”

***

- Wygrałeś to starcie, Odynie. Jednak nie lekceważ mnie. To była ta łatwiejsza część naszego zakładu, w której można było wykorzystać siłę – teraz powalczymy o duszę.
- Ty walczyłeś o nią przez piętnaście lat. Chciałbym i ja mieć tyle czasu.
- Nie wystarczy ci, że ten człowiek ma pogańskie korzenie? Tak jak jest, jest sprawiedliwie.
- Zawsze Twoje musi być na wierzchu. Chciałeś mieć swojego człowieka w tym zakładzie – masz. Przez piętnaście lat wtłaczałeś mu swoje nauki – ja tyle czasu nie mam. Czy mogę utargować rok? Jeden rok? I przystąpimy do głównej części zakładu, dobrze?
- Na to mogę pozwolić.
- Nie lubisz przegrywać, co? Wolisz się zabezpieczyć, umniejszać moje szanse. Wiesz, to nawet mile łechcze moją próżność. Wszystkie te Twoje zabiegi oznaczają tylko jedno – boisz się mnie.
- Nie zagalopowałeś się, co? Mogę sprawić, że cała ludzkość wymrze w ciągu jednej nocy...
- Wielka rzecz. Bogini Ran, która i tak nienawidzi gatunku ludzkiego, też może to sprawić za pomocą oceanów. Freyowi zajmie to jedno pokolenie – wystarczy, ze odbierze ludziom płodność.
- Wszyscy twoi, tak zwani, „bogowie” są ułamkiem mnie.
- Tym razem, to Ty przesadzasz. Istnieliśmy bez świadomości Twego istnienia, byliśmy i wciąż jesteśmy bogami.
- Już niedługo.
- I owszem, Voluspa przepowiedziała i Twoje nadejście, ale najpierw świat spłonie w ogniu Ragnarok. Tak swoją drogą, nie obawiasz się, że pojawi się równie potężna istota co Ty, inny Wszechmocny, i strąci Cię z królewskiego stolca?
- Nie ma innych bogów poza mną.
- Wanowie też tak myśleli, ale potem przyszliśmy my, Asowie, i świat zmienił się.
- Za moim pozwoleniem.
- Wiesz, Ty chyba nigdy nie przyznasz się do własnej porażki.
- Nie ponoszę żadnych porażek, gdyż wszystko co się dzieje należy do boskiego planu.
- Tak, z pewnością. Zajmijmy się jednak najmniejszą częścią Twego planu – jedną duszyczką.
- Daję ci rok, Odynie. Jeden rok.
- Wykorzystam go lepiej niż sobie myślisz, Wszechmocny.

***

Dunstan siedział w chacie jarla Svertiga, wpatrzony w palenisko. Minęło już Boże Narodzenie, skromnie obchodzone przez niego i Uhtreda, obce dla tych pół dzikich Ludzi Północy. Wciąż jednak obchodzono Jul, prastare pogańskie święto, trwające cały miesiąc, a zaczynające się w dniu przesilenia zimowego. Svertig wraz z Gautrem i najbliższą rodziną, udali się do kuzynów jarla na wielką ucztę kończącą Jul, zostawiając ich z nielicznymi niewolnikami. Wikingowie nie musieli się obawiać, że Dunstan i Uhtred im umkną – zima w tym roku była wyjątkowo mroźna, przystanie były ścięte grubym lodem, a samotne przebycie pustkowi dzielących ich od, przynajmniej, Saksonii, to pewna śmierć. Poza tym, jeśli chodzi o Dunstana, to właściwie nawet nie myślał o ucieczce.
Od najazdu na klasztor minął już blisko rok. W tym czasie młodzieniec nauczył się norskmal w wystarczającym stopniu, żeby zrozumieć co mówią Dunowie. Co prawda, nie potrafił jeszcze dobrze się wysławiać, ale Uhtred twierdził, że zadziwiająco łatwo przychodzi mu znajomość nowego języka. Gautr śmiał się, że to nie nauka od podstaw, a jedynie przypomnienie sobie prawdziwej mowy wyssanej przez Dunstana wraz z mlekiem matki.
Przez ostatnie pół roku bardzo zżył się z Gautrem i Svertigem. Zwłaszcza ten pierwszy stał mu się prawie ojcem. Początkowo, zwłaszcza podczas łupienia Albionu, patrzył na nich jak na nieludzkich dzikusów, jednak doceniał ich nieugiętość, sprawność w boju i zmysł taktyczny. Był pełen podziwu dla ich sztuki szkutniczej i zdolności nawigacyjnych. Coraz częściej łapał się na myśli, że to niemożliwe aby coś takiego mógł tworzyć bezmyślny, okrutny lud, jak wikingów przedstawiali mieszkańcy anglosaskich królestw. W nowym wizerunku wikingów upewnił go powrót do osiedla Svertiga, który dał schronienie jemu, Uhtredowi i Gautrowi. Był zszokowany, że te „diabły”, mają kochające żony i dzieci, tak samo rozbrykane dzieci, jak w Anglii. Zdziwiło go, że w ich domostwach panuje prawdziwie rodzinna atmosfera, a więzy rodzinne są jeszcze silniejsze niż u Anglosasów. Zrozumiał też, dlaczego wikingowie byli tacy okrutni – inaczej nie potrafili żyć. Całoroczne starcie z naturą, srogie zimy i ciągła walka o życie, uczyniły z nich twardych, upartych i bezkompromisowych wojów, a walczyli praktycznie od urodzenia – z chłodem, głodem i nieprzychylnością innych ludzi. Nie znali innego sposobu na życie. Zaczynał też rozumieć ciężkie prawa jakie rządziły społecznością wikingów. Kiedyś Gautr opowiedział mu jak stracił ojca. Opowieść ta zarówno wstrząsnęła nim, jak i otworzyła oczy. Floki, ojciec Gautra, dożył sędziwego wieku i był ogólnie szanowanym, głównie za swą mądrość popartą wieloletnim doświadczeniem, Dunem. Kiedy jednak przyszła kolejna bardzo sroga zima, a Floki bardziej zawadzał niż pomagał, starzec zniknął. Wszyscy wiedzieli co się stało. Ojciec Gautra poszedł szukać śmierci, ażeby nie obciążać swej rodziny i nie wywarło to na nikim większego wrażenia. Było to bardzo oczywiste posunięcie ze strony Flokiego, którego właściwie wszyscy, wcześniej, czy później się spodziewali. Zaraz na wiosnę, najstarszy syn Flokiego, Thorolf, przybył przejąć skromne włości po ojcu. Gautr, nie czując się na siłach, by walczyć o swoje, musiał uchodzić. Tak znalazł się na dworze Hrafna i od tej pory tułał się po hofach wielu możnych, wciąż wierząc w to, że kiedyś odzyska ojcowiznę.
Jakiś czas po tej opowieści, Dunstan wyruszył wraz z Gautrem, jarlem Svertigem i jego ludźmi na polowanie na wieloryby. Była to ciężka harówka, która omal nie skończyła się śmiercią Gautra. Wieloryb z dziesiątką oszczepów w swoim cielsku rzucił się na małą łódkę dowodzoną przez Gautra, wywracając ją do góry dnem i podtapiając dwunastu ludzi. Uratował się z niej tylko Gautr, a stało się to za przyczyną Dunstana, który niewiele myśląc wbił bosak w ramię wikinga i wyciągnął z zasięgu kotłującego się wieloryba. Rana po bosaku była paskudna i jątrzyła się przez jakiś czas, ale już przed Julem Gautr mógł powrócić do codziennych ćwiczeń z Dunstanem w szermierce. Przez ten wypadek młodzieniec bardzo zżył się z przyprószonym siwizną wikingiem. Nie podobało się to Uhtredowi, który wierny swej posłudze, z miernym rezultatem próbował pośród Dunów krzewić wiarę w Chrystusa. Dunstan wiedział dlaczego tak mu opornie to idzie. Lud, który na co dzień walczy z nieprzyjazną naturą, lud w którym panuje kult siły i wojownika, nie wierzył w miłosierdzie Boga. Nie trafiało do ich przekonania, że odpowiedzią na cios w policzek, ma być nadstawienie drugiego – dla wikingów było to zbyt nierealne. Poza tym, wśród załogi Svertiga znajdowało się wielu ludzi, którzy byli ochrzczeni, część z nich nawet kilka razy, a chrzest przyjmowali tylko dla tego, że za zanurzenie w wodzie, prostą czynność towarzyszącą chrztowi, dostawali nową, lnianą koszulę. Często też chrzczeni byli na wyprawach łupieżczych, kiedy to warunkiem otrzymania okupu za odstąpienie od rabowania, tak zwane danegeld, było przyjęcie sakramentu. Potem nic sobie z tego nie robili. Za to mieli swoich bogów, równie okrutnych jak oni sami. Szalonego Odyna, opiekuna poetów i wojowników, Thora - boga wojny i rzemieślników, Freya - pana płodności, Ran - nieobliczalną panią mórz i wielu innych odpowiedzialnych za wszystkie aspekty życia Ludów Północy. Ci bogowie byli z nimi od zarania dziejów, zachowywali się tak jak oni i dawali wskazówki jak wiking powinien zachować się, żeby przeżyć. Dunstan nieraz słyszał, w domowym zaciszu hofu Svertiga, śpiewane sagi o dawnych bohaterach i bogach, i najbardziej do gustu przypadła mu Havamal, Pieśń Najwyższego, stworzona, jak podają legendy, przez samego Odyna. Było to swojego rodzaju Dziesięć Przykazań wikinga, które, o dziwo, więcej mówiły o mądrości, przyjaźni, miłości i gościnności niż, jak mogłoby się wydawać, o wojaczce, okrucieństwie, gwałtach i mordowaniu. I to w równej mierze przekonało Dunstana do wikingów.
Uhtred i Gautr bardzo się nie lubili, a przyczyną tego był właśnie Dunstan, o którego przychylność obaj walczyli. Młodzieniec wielokrotnie tłumaczył staremu mnichowi, że dalej wierzy w Boga Jedynego i Jego Syna, jednak Uhtred nadal był niepewny stanu duchowego Dunstana. Z kolei Gautr naigrywał się ze „słabej” wiary mnicha i jego podopiecznego, mówiąc, że tu, na ziemiach Odyna i Thora, ich Bóg nie działa. Bardzo to denerwowało Uhtreda i było wielokrotnie przyczyną gorących kłótni między mnichem i wikingiem. Dunstan zawsze stał obok, wiedząc, że najlepiej będzie, kiedy pozostawi ich samych sobie i nie wybierze żadnej ze stron. Tak się zresztą czuł – rozdarty między swymi korzeniami, które reprezentował Gautr, a naukami jakie wpajał mu od dzieciństwa Uhtred.
Wikingowie często podejmowali temat odzyskania odal, ojcowizny, przez Dunstana, ten jednak zawsze zbywał ich pytania milczeniem. Nie chciał brać odpowiedzialności za rozlew krwi jaki ze sobą rodziły roszczenia do praw dziedziczenia po ojcu. Potem przyszła zima i temat poszedł w niepamięć - Dunowie mieli inne sprawy na głowie.
Dunstan, zamyślony, wpatrywał się w ognisko. W izbie słychać tylko było świst mroźnego, północnego wiatru, trzask ognia i szept modlitw Uhtreda.
Młody Dun myślał o swojej przyszłości.
Którą stronę wybrać? Zostać chrześcijańskim mnichem i wrócić do Anglii, czy odzyskać swą dziedzinę i żyć pośród wikingów?
Młodzieniec westchnął ciężko.

***

- Rok już minął, Odynie. Czas przejść do sedna zakładu.
- Brakuje jeszcze dwóch miesięcy.
- Nie. Liczymy od dnia kiedy założyliśmy się, a nie od kiedy twój człowiek spotkał młodzieńca.
- To niesprawiedliwe, Wszechmocny. Specjalnie rzucasz mi kłody pod nogi.
- Nie uszczególnialiśmy od kiedy zaczyna się twój rok. Według mnie już się kończy.
- Wiele rzeczy nie wyszczególniliśmy, Wszechmocny. Zaczynasz mnie irytować – uważaj, mówią na mnie szalony.
- Nie rozśmieszaj mnie.
- Dobrze niech będzie tak jak chcesz. Jednak i ja mam dla Ciebie parę niespodzianek w zanadrzu.

***

- Usiądź, Dunstanie – powiedział Svertig, pokazując mu trójnogi stołek po drugiej stronie ogniska.
- Gdzie Uhtred? – spytał się młodzieniec rozglądając się po chacie jarla, widząc tylko kilka krzątających się kobiet.
- Poszedł z Gautrem na ryby.
- Z Gautrem?
- Tak – Svertig machnął ręką – a raczej musiał pójść.
„Coś się kroi – pomyślał Dunstan. - Svertig i Gautr coś planują, skoro odciągnęli ode mnie ojczulka.” Usiadł jednak jak mu nakazał Dun.
- Czy zamierzasz w tym roku odzyskać swoje odal?
„O to chodzi!”
- Nie mamy szans, Svertigu. Hrafn ma znacznie więcej ludzi od ciebie.
Svertig uśmiechnął się:
- Hrafn podzielił swoje siły. Jego syn, Agnar, wyruszył wraz z setką najlepszych ludzi na doroczny objazd włości swego ojca, które są rozrzucone po całej Danii, a część jest nawet w norweskim Rogaland. Zresztą, co to za chwała walczyć z mniej liczebnym przeciwnikiem.
- Skąd o tym wiesz?
- Myślisz, że z Gautrem cały rok siedzieliśmy na tyłkach i żłopaliśmy miód z piwskiem? Zaraz po powrocie z wikingu, wysłałem do dworu Hrafna swego człowieka, by się u niego zatrudnił.
Dunstan pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Co za twoją pomoc obiecał ci Gautr?
Jarl znowu wyszczerzył zęby:
- Czwartą część skarbca Hrafna – i jego najlepsze kobitki.
- Przecież masz żonę...
- ...ale nie będzie jej na wyprawie, co nie? No to jak? Decydujesz się?
Dunstan podrapał się po młodej szczecinie na brodzie. Jednak przyszedł ten czas, kiedy będzie musiał podjąć decyzję. I wyczuwał, że już więcej zwodzić swoich rodaków nie może – świadczyło o tym choćby to, że Gautr poświęcił się i poszedł z Uhtredem na ryby. Sprawę walki o odal musi rozstrzygnąć dzisiaj.
- Mimo wszystko nie sądzę, żeby nam się udało – odpowiedział po namyśle.
Svertig spochmurniał:
- Nie idziesz?
- Nie.
- To wiedz jeszcze jedno: twoja matka żyje.
Coś drgnęło w sercu Dunstana, ale wzruszył tylko ramionami:
- I co z tego? Mój ojciec też żyje i jakoś nie ciągnie mnie do niego.
Przed chatą rozległy się głośne krzyki i do środka wpadł zaczerwieniony na twarzy Uhtred. Za nim, nie mniej wściekły, wparował Gautr krzycząc:
- Co za uparty golony łeb! W połowie drogi zaparł się jak wół kopytami i chciał wracać!
- Nic z tego, Gautrze – pokręcił z beznadzieją Svertig. – Hornung się nie zgodził.
- Ha! – krzyknął Uhtred i potrząsnął trzymaną w ręku Biblią. – Wiedziałem, że Dunstan dotrzyma wierności Bogu Ojcu i Jezusowi Chrystusowi! Za nic nie da się przekabacić na wasze pogańskie bajdurzenia! Chodź no tu, synu! Niech cię uściskam. – I wyciągnął ręce do Dunstana. Ten nawet się nie poruszył.
- Milcz, starcze – warknął Gautr.
Svertig podniósł się i wściekły podszedł do zakonnika. Najpierw odmowa tego młodego głupca, teraz ten staruch w kółko ględzący o swojej religii. Duńczyk miał już tego dość:
- Jeszcze słowo, a osobiście zetnę ten twój łysy, gadający łeb! Świat się nie kręci wokół twojego Białego Chrystusa, to pierwsza rzecz. Druga, to to, że nikogo nigdy nie nawracamy, a trzecia, to ten twój wychowanek nie chce dopełnić swego obowiązku wobec matki i odebrania ojcu tego co mu się prawnie należy.
- Czy to prawda? – podejrzliwie spytał Dunstana kapłan. Młodzieniec kiwnął tylko głową wpatrując się w ogień i usilnie nad czymś myśląc.
- Widzisz? – prychnął Svertig. – Nie rusza go nawet to, że jego matka od piętnastu lat nie widziała słońca, ani nawet nie opuściła piwnicy pod hallą Hrafna...
- Asgerd... Żyje i jest więziona jak zwierzę...! – w oczach Uhtreda pojawiło się przerażenie. – Niech Bóg ma ją w opiece! – Przeżegnał się i wyczekująco spojrzał na Dunstana.
Chłopak milczał.
- Nie pochwalam tego co robią twoi rodacy – zaczął Uhtred. – Ani w jaki sposób to robią, ale uratowanie Asgerd z jej więzienia to twój... ba! Nasz chrześcijański obowiązek!
Svertig i Gautr spojrzeli zdziwieni po sobie. Nie spodziewali się znaleźć w mnichu sprzymierzeńca.
Dunstan zaśmiał się pod nosem, podniósł głowę, powiódł wzrokiem po kapłanie i wikingach. Widząc ich pełne wyczekiwania miny, roześmiał się w głos:
- Jesteście tacy sami, nieważne, chrześcijanin, czy poganin. Myślicie w takich samych kategoriach, a różnicie się tylko w drobnych szczegółach i w sposobie wykonania tego co zamyśliliście.
- Ty też jesteś chrześcijaninem... – cicho powiedział Uhtred
... i masz w sobie krew Dunów – dodał Gautr.
Dunstan wstał i odwrócił się do nich plecami grzejąc dłonie nad ogniem:
- Nie pozostaje mi nic innego, jak walczyć przeciwko memu ojcu i uwolnić matkę.
Przez chwilę w izbie panowała cisza. Potem Uhtred i wikingowie zgodnie rzucili się uściskać Dunstana.

***

- Widzę, że jesteś tym trochę zaskoczony, o Wszechmocny. Nie spodziewałeś się czegoś takiego po tym golonym łbie?
- Spodziewałem się, spodziewałem. Tylko zawsze smutkiem napawa mnie chwila, kiedy duszyczka błądzi.
- E tam. Nie poszło po twojej myśli, co? Zaraz pewnie powiesz, że to ten, jak mu tam, diabeł zawrócił we łbie twojemu mnichowi. A ja ci mówię, że to nie diabeł, tylko prawdziwa ludzka natura, wolność, która cechuje każdego człowieka – nieważne, czy wierzy w Ciebie, czy w nas. Tak, tak, człowiek to potęga, która może zdrowo namieszać w zamysłach bogów.
- Chcę ci przypomnieć, Odynie, że diabeł, mimo wszystko, jest narzędziem w moim ręku i wypełnia moją wolę.
- Tak, tak, znam tą śpiewkę.

***

Dunstan, trzymając się masztu langskipu jarla Svertiga i co chwilę zalewany potokami zimnej morskiej wody, z przerażeniem patrzył na szalejący dookoła żywioł. Byli w połowie drogi do zachodnich wybrzeży Norwegii, gdzie chcieli przydybać Agnara, syna Hrafna, kiedy dopadł ich sztorm.
W kilka dni po tym jak Dunstan zdecydował o ruszeniu na Hrafna, okazało się, że Gautr i Svertig rzeczywiście przez zimę nie zasypiali gruszek w popiele. Do Thyrheimu, osady jarla, przypłynął najpierw langskip Borga z pełną załogą, a dzień później dwa małe drakkary Eyjolfa. Obaj byli zaprzysiężonym wrogami Hrafna i na ciche wici Svertiga natychmiast odpowiedzieli vapnatak, jak to mówili wikingowie, uderzeniem w tarczę. W ten sposób w Thyrheimie czekała mała flotylla czterech okrętów wojennych. Svertig wysyłał tylko jeden langskip – resztę ludzi zostawiał do obrony swego szybko rozrastającego się osiedla, oraz do budowy prawdziwie jarlowskiego dworu. A Thyrheim zaiste rozrastał się – już jesienią część ochotników z załogi langskipów Svertiga zgłosiła chęć pozostania w jego hird, właśnie powstającej drużynie przybocznej. Całe wschodnie wybrzeże Jutlandii głośno rozprawiało o hemingji, szczęściu jakie towarzyszyło jarlowi w ciągu ostatnich dwóch lat, jak i o jego bogactwie, więc ludzie garnęli się do służby jak pszczoły do miodu. Wreszcie jego zamożność i sława odpowiadała jego tytułowi – stąd też i decyzja o postawieniu na wiosnę dworu z prawdziwego zdarzenia. Jak jesienią jarl nie był pewien, czy dobrze zrobił wspierając Gautra i młodego Dunstana, to na wiosnę nie miał wątpliwości, że ci dwaj przynoszą mu szczęście i należy się ich trzymać. Kiedy tylko ustanowił faelaeghsbrytiego, zarządcę, a równocześnie wspólnika jego posiadłości, kazał oporządzić okręty, załadować żywność i mała flota ruszyła najpierw wzdłuż wybrzeży Jutlandii i południowej Norwegii, a potem, śladem Agnara, pożeglowali na północ. Wtedy rozpoczął się sztorm.
Był to pierwszy sztorm Dunstana, tym bardziej był przerażający. Bałwany przelewały się przez dziób jarlowskiego „Noża wody”, porywając wszystko co nie było przymocowane. Wszyscy obecni na statku dwoili się i troili wylewając wiadrami wodę z pokładu. Całe szczęście, że załoga langskipu Svertiga zdążyła zwinąć ożaglowanie i położyć maszt – inaczej niechybnie skończyliby na dnie morza.
Po rozchybotanym pokładzie, w stronę Dunstana, zmierzał pijanym krokiem i tak jak wszyscy przemoczony do suchej nitki, Gautr. Złapał się masztu tuż obok młodzieńca i krzyczał mu do ucha:
- Muszę cię przywiązać do masztu! Gniew Ran się nasila!
Dunstan stanowczo pokręcił głową i odkrzyknął:
- Nie! Co będzie jak zaczniemy iść na dno?!
Gautr zaśmiał się:
- Spójrz na te fale! Myślisz, ze człowiek przeżyłby coś takiego bez okrętu?! Muszę cię przywiązać, sam zresztą też się przywiążę! Nie chciałbym żeby zmyła nas fala, a na okręcie mamy większe szanse przeżycia niż w wodzie!
Dunstan przytaknął skinieniem głowy. Wiking kilka razy oplótł go liną dookoła masztu i powiedział:
- Nie denerwuj się, tak musi być! – i wskazał na dziób, gdzie skulony siedział Uhtred. Dunstan początkowo nic nie rozumiał, kiedy jednak zobaczył dwójkę wikingów chwiejnym krokiem idących na dziób i zauważył, że nikt oprócz niego nie jest przywiązany do okrętu, zaczął coś kojarzyć.
- Co chcecie zrobić?!
Gautr przygarnął go i krzyczał mu w ucho. Co chwilę zalewały ich potoki wody.
- Kapłan Białego Chrystusa na okręcie przynosi pecha, podobnie jak kobieta. Nie ma tu kobiety, więc za sztorm odpowiedzialna jest obecność golonego łba. A Ran domaga się ofiary. Przykro mi!
- Nie! – Dunstan zaczął się szarpać i wierzgać. Kopniakiem odrzucił od siebie Gautra i próbował dostać się zębami do lin. – Nie!
Gautr coś do niego krzyczał. Dunstanowi czerwona mgła przesłoniła oczy i zaczął się szarpać jeszcze mocniej. Ostatnim widokiem jaki pamiętał, była blada twarz Uhtreda wciąż ściskającego swą nieodłączną Biblię i wyrzucanego za burtę.
Ze stanu nieświadomości wyrwał go ból nadgarstków, wtedy też, ze sporym zdziwieniem zauważył, że nadal był przywiązany do masztu, choć sztorm już ustąpił, a morze skrzyło się od promieni późnowiosennego słońca. Kolejnym zaskoczeniem był fakt, że teraz dodatkowo miał związane nadgarstki i kostki w nogach. Czyżby podczas sztormu dostał się w niewolę? Rozejrzał się. Nie, to wciąż był „Nóż wody” z tą samą załogą, a na rufie, obok styrmanna, siedział Svertig i Gautr. Było jednak coś dziwnego w otaczających go morskich wilkach. Spoglądali na niego z przestrachem i szacunkiem, szepcząc „berserker, berserker”. Do Dunstana ostrożnie podszedł Gautr i młodzieniec zauważył w jego oczach coś czego jeszcze nigdy u tego wikinga nie widział: lęk i podziw.
Dunstan oblizał spieczone wargi i poczuł na języku małe słone kryształki. Jego skórzany kubrak również poznaczony był białymi śladami. Widocznie długo po sztormie wystawiony był na działanie słońca i z mokrego ubrania odparowała cała woda pozostawiając tylko sól.
- Jak się czujesz? – spytał Gautr z troską.
- Wody... – mruknął tylko młodzieniec. Wiking podał mu bukłak z koziej skóry, ale go nie odwiązał. Dunstan pił łapczywie. Kiedy ugasił pragnienie spytał:
- Czemu wciąż jestem związany?
- Kiedy wyrzuciliśmy golonego łba za burtę...
- Uhtred – jęknął gravgangsmann, rzucił się nie zważając na poranione nadgarstki i wściekle wykrzyknął. – Utopiłeś go, skurwysynie!
Gautr cofnął się, a reszta wikingów z prawdziwym strachem skupiła wzrok na przywiązanym Dunstanie. Niektórzy sięgnęli nawet po broń.
- Co się tu dzieje? – już spokojniej spytał bękart Hrefna, zaskoczony tak nerwową reakcją załogi „Noża”.
- Odyn cię pobłogosławił, wpadłeś w berserkgangr, wyłeś jak zwierzę, toczyłeś pianę i prawie zerwałeś liny. Odgryzłeś nawet ucho jednemu z ludzi, kiedy mocniej cię związywano. Gdybyśmy wiedzieli, że tak bliski jest ci Uhtred, to długo zastanowialibyśmy się, czy wyrzucać go za burtę. Przynajmniej gniew Ran ucichł, albo Aegir przekonał ją, by dała nam spokój.
- Nic nie pamiętam...
- To normalne u berserkerów.
- Możesz mnie rozwiązać?
- A nie wpadniesz w szał? Gdybyśmy nie wyrzucili Uhtreda, to załoga zbuntowałaby się, a wtedy niewiadomo, czy i my nie powędrowalibyśmy za burtę.
- Jestem wściekły, ale czerwona mgła już nie przyjdzie.
- Dajesz słowo?
U wikingów obietnica miała potężne znaczenie. Kiedy hovding, wódz, przyjmował na służbę berserkera, kazał mu dać słowo, że na jego rozkaz wyjdzie z szału. Tylko to mogło powstrzymać wojownika, którego dotknęło błogosławieństwo Odyna. Berserker, kiedy wpadał w szał nie zważał, czy morduje swoich, czy też wrogów. Jednak berserkerzy lub ulfhednar, jak brzmiała ich inna nazwa, byli wielce przydatnymi wojownikami. Konung Harald Harfargi rozpoczął bitwę w Hafrsfjord atakiem dwunastu berserkerów i to oni dali mu zwycięstwo – reszta wojów Haralda nie musiała nawet dobywać broni.
- Masz moje słowo.
Gautr rozciął mu więzy i gravgangsmann osunął się na pokład. Był niesamowicie wyczerpany, a jego zdrętwiałe mięśnie nóg odmawiały mu posłuszeństwa. Gautr rozmasował mu nogi i lnianymi szarpiami opatrzył rany na nadgarstkach i kostkach nóg.
- Kiedy wylądujemy? – spytał Dunstan.
- Pojutrze.
Bękart Hrafna skinął tylko głową. Czuł się dziwnie, jakby narodził się na nowo. Był bardziej pewny siebie, a siła i moc zdawała się go rozpierać. Nie wiedział, czy to z powodu świadomości, że utracił jedynego człowieka, który łączył go z anglosaskim światem, czy może dlatego, że przeszedł berserkgangr. Może jednak po prostu tylko dorósł.
Nigdy więcej nie wrócili do tematu Uhtreda, ale Dunstan do końca życia nosił w sercu wielki żal do Gautra, za jego postępek.

***

- Też potrafię, Wszechmocny, grać według Twoich zasad i co chwilę zmieniać reguły. Naginać je podług siebie.
- Uhtred jest szczęśliwy, że mógł zginąć jako męczennik za swoją wiarę.
- Myślałem, że męczennik to ktoś, kto świadomie oddaje życie w imię Ciebie. Uhtreda po prostu wyrzucono za burtę i jestem pewien, że byłby szczęśliwszy mogąc pożyć jeszcze trochę.
- W przypadku moich wiernych całe ich życie jest ofiarą złożoną na moim ołtarzu.
- Cóż za wielkie słowa! Jak wszystko w Twojej religii.
- Zamknij się, Odynie. Jeszcze nie powiedziałem ostatniego zdania.

***

- Ten w hełmie z zasłoną twarzy w kształcie oblicza mężczyzny, to Agnar, twój przyrodni brat – objaśniał Dunstanowi Gautr.
Stali w linii, mając sto kroków przed sobą podobną formację złożoną z wojów syna Hrafna. Oba szeregi falowały, zgodnie ze zwyczajem wikingów, udając natarcia. Z obu stron sypały się obelgi, a towarzyszył im szczęk mieczy i toporów miarowo uderzających w tarcze. Przedbitewna gorączka powoli sięgała zenitu. Co chwilę podnosiły się okrzyki: „Agnar. Agnar!”, wtedy druga strona odpowiadała: „Dunstan!”, „hornung!” bądź „gravgangsmann!”
Mieli już za sobą dwa małe starcia, kiedy to poszczególni woje nie wytrzymywali napięcia i rzucali się na przeciwnika. Dobiegali do wrogiej linii, zaczynali lżyć konkretnych wojowników, ci występowali z szeregu i zaczynał się pojedynek. Kiedy któryś z walczących padał, z ciżby wojów wyskakiwali jego druhowie, by odciągnąć ciało. W tym samym czasie wybiegali znajomi zwycięzcy, by go odeskortować do swojego szeregu. Za każdym razem kończyło się to przepychanką między obiema grupami, która przeradzała się w małą bitwę. Potyczka kończyła się tak szybko jak się zaczynała.
Bitewny ferwor udzielił się i Dunstanowi. Czuł żar w żyłach, nozdrza mu chodziły jak chrapy zdyszanego ogiera, a dłoń kurczowo zaciskała się na rękojeści miecza. Okrągła tarcza w lewej ręce już tak nie ciążyła jak wtedy, gdy czekał na przybycie sił Agnara. Koło siebie miał, oprócz Gautra, przyboczny hird Svertiga, a sam jarl dowodził całą bitwą, trzymając w ryzach swoją armię.
Siły obu synów Hrafna były mniej więcej równe i liczyły po około dwie setki ludzi. Agnara wsparł miejscowy fylk, pospolite ruszenie z ziem jakie objeżdżał. Trochę to zaskoczyło Svertiga, który myślał, że przeciwnik będzie dysponował tylko setką zbrojnych. Jednak na wycofanie się było już za późno.
- Ten wojownik z tarczą w kształcie łzy i w szłomie z końską kitą – dalej Gautr przedstawiał co znaczniejszych wojów Agnara – to Rujewit, Słowianin z Rugii. Jest hovdingiem Hrafna, więc to on pewnie będzie dowodził bitwą. Ten drugi, stojący po lewej stronie Hrafnsona, to Spjallbunde, stryj Agnara, podobnież berserk. Tam, na prawej flance, z tarczą przyozdobioną ogierem dosiadającym kobyły, to Hendo, brat Gydy. Podobnież jest niezmordowany zarówno w chędożeniu, jak i w walce. Jego ulubiony sposób prowadzenia bitwy to svinefylge, świński ryj. Jeśli zwyciężymy, to usuniemy sobie z drogi prawie wszystkich, którzy mogliby się mścić za śmierć Gydy i Hrafna...
Przed szereg Hrafnowych wojów wysunął się Agnar. Zdjął hełm i wyszedł na środek pola między dwiema armiami. Był to znak, że chce porozmawiać. Towarzyszyli mu Rujewit i Spjallbunde.
- Chodźmy – powiedział Gautr. Dunstan ruszył za nim, a serce biło mu jak oszalałe. Oto miał stanąć oko w oko ze swoim bratem, którego będzie musiał już niedługo zabić. Po drodze dołączył do nich Svertig.
Kiedy podeszli bliżej, gravgangsmann zauważył, że Agnar, choć mniej więcej w jego wieku i tego samego wzrostu, jest większej postury – dała o sobie znać dieta wikingów, która głównie opierała się na mięsiwie i rybach. Bardziej też przypominał już mężczyznę, a nie chłopca, tak jak Dunstan, który choć nabrał ciała stołując się w hofie Svertiga, wyglądał przy Agnarze jak jego cień. Poza tym jego brat wydawał się być pewniejszy siebie i pełen buty. Z pogardliwym uśmieszkiem przyglądał się Dunstanowi.
Dunstan dzielnie zniósł to spojrzenie, a potem przerzucił wzrok na swego i Agnarowego stryja. W obliczu pooranym bliznami znalazł tylko spokój, znak, że dla tego woja, taka bitwa, to nie pierwszyzna. W tych oczach, niebieskich, jak oczy Agnara i Dunstana, kryło się coś jeszcze: ciekawość.
Natomiast Rujewit, od którego czuć było skwaśniałym piwem i miodem, niespokojnie przestępował z nogi na nogę i bawił się długimi wąsami. Widać było, że niecierpliwi się, oczekując bitewnego zgiełku.
Agnar uniósł dłoń uciszając obie armie i spytał:
- Więc to ty jesteś tym gravgangsmannem? Synem niewolnicy?
- Tak... bracie – odpowiedział spokojnie Dunstan. Nagle przestał się bać. Od tej chwili nie miał już odwrotu, więc nie ma się czego obawiać. Stanie się to co chce Bóg. Albo bogowie.
Agnar parsknął:
- „Bracie”?! Jesteś nikim, hornungu, a twoja matka, siedząca w dziurze halli mego ojca żywi się tym co zostawią psy po uczcie.
- Jestem synem Hrafna...
- Nie masz prawa tak się tytułować – warknął Spjallbunde. – Nie masz prawa nawet nazywać siebie hornungiem Hrafna. Jesteś gravgangsmannem, „człowiekiem zabitym w grobie”.
- Czy gravgangsmann mógłby ubiegać się o swoją odal? Żeby stać się gravgangsmannem trzeba spełniać jeden warunek. Być martwym – rzucił Gautr.
- Zamknij się, nithingu!
Gautr poczerwieniał na twarzy. Nithingiem nazywano człowieka bez honoru.
- Znajdę cię na polu bitwy – wysyczał.
- Nie będę z tobą walczył, bo to nie honor – zimno odpowiedział stryj Agnara. - Ogłuszę cię, wybatożę i powieszę na drzewie obok psa. Będziesz dyndał jako złodziej.
- Zostawcie tę gadaninę po próżnicy – wtrącił się Agnar. – Czego chcesz, gravgangsmannie?
- Chcę swojego odal, które prawnie mi się należy.
- To masz kłopot, chłopcze. A właściwie to trzy kłopoty. Mój ojciec wciąż żyje, to pierwsza sprawa. Po drugie, kiedy on umrze, ja przejmuję odal, a po trzecie, jeśli ja zginę, to wszystko należy do mojej matki.
- Za to ty masz tylko jeden kłopot – Dunstan pozwolił sobie na złośliwy uśmieszek. – Mnie. Wyduszę was wszystkich po kolei, jak szczury w worku. Odal jest moja.
Agnar zmarszczył się gniewnie, otworzył usta by coś powiedzieć, ale tylko odwrócił się na pięcie i wraz ze swoimi hovdingami ruszył do swoich wojsk. Zaraz po obu stronach podniosła się wrzawa i łomot broni w tarcze.
- Dobrze powiedziane – Svertig poklepał Dunstana po plecach kiedy wracali do swojego szeregu. Gautr milczał wciąż wściekły na Spjallbunde.
Ledwo stanęli w szyku, gdy z ich prawej flanki dobiegł krzyk:
- Svinefylke! Svinefylke! – to ruszył Hendo stosując swą ulubioną formację. Nie wiadomo, czy to było samowolne działanie z jego strony, czy też wykonywał rozkaz Agnara. Teraz już było to nie ważne. Hird Hendo ustawiony w kształcie grotu równym krokiem posuwał się do przodu.
- Skjaldborgr! Ściana tarcz! - krzyknął Eyjolf, dowodzący prawym skrzydłem armii Dunstana. Obsada jego dwóch drakkarów szybko zmieniła szyk. Pierwszy szereg klęknął, opierając tarcze o ziemię i wysuwając włócznie. Drugi stanął tuż za pierwszym, wysuwając przed siebie tarcze, tak że dolnymi krawędziami stykały się z tarczami pierwszego szeregu. W mgnieniu oka luźna grupa wojów zmieniła się w najeżony włóczniami mur. Za tą ścianą czekali, tak zwani, zabiegacze z toporami dwuręcznymi i bronią krótką oraz łucznicy spokojnie wyszukujący celów.
- Równaj! – krzyknął Svertig do reszty armii Dunstana, widząc, że główne siły Agnara nie ruszyły się z miejsca. – Dunstanie! Wycofaj mój hird i pilnuj, żeby svinefylke Henda nie zaszedł nas od tyłu.
Po przesunięciu się Dunstana, Svertig jeszcze bardziej zacieśnił szyk i zrobił to w samą porę, bo łucznicy Agnara wzięli się do roboty.
Wikingowie Svertiga bacznie wpatrywali się w nadlatujące strzały i wyłapywali je na swoje tarcze. Już po chwili ich osłony najeżone były dziesiątkami pierzastych pocisków, a kilku wojów osunęło się na ziemię.
W tym czasie svinefylke Henda dotarło do skjaldborgru Eyolfa, którego woje zaczęli dźgać nacierających. Idący w pierwszej dwójce Hendo, mieczem odtrącił mierzące w niego włócznie i potężnym kopniakiem wytrącił tarczę wojowi Eyolfa.
- Naprzód! – krzyknął. Dziesiątki wojów tłoczących się za nim wykonało rozkaz i tarczami zaczęło napierać na idących przed nimi. Svinefylke powoli zaczął się wbijać w skjaldborgr. Hendo zajął się teraz tylko obroną, pozwalając by połączone siły jego hirdu przepchały go przez szeregi przeciwnika.
Jednak Eyolf nie pozostawał mu dłużny. Jego zabiegacze już szarpali prawą stronę svinefylke, osłabiając tym samym całą formację. Co i raz padał któryś z wojów Henda, ze strzaskanym, po ciosie daneaxe’a, obojczykiem, lub z rozprutym hełmem i mózgiem zalewającym twarz. Łucznicy zgrabnie wyszukiwali luk między walczącymi i niejeden wojownik charkocząc i ze zdziwieniem patrząc nas sterczącą mu z gardła strzałę, osuwał się w krwawe błoto. Tak wyglądała sytuacja po prawej stronie svinefylke.
Z lewej Hendo i jego drużynnicy niezmordowanie przebijali się przez skjaldborgr. W końcu, z niemałymi stratami, udało im się rozdzielić wojska Eyolfa i zaczęła się rzeź. Z potraktowanych toporami tarcz sypały się drzazgi, miecze czerwieniły się już od krwi, chrupały łamane kości, a ciała rannych i zabitych coraz grubszą warstwą zaściełały pole bitwy. Podzielona hird Eyolfa zaczęła w końcu ustępować przed nieustannym naporem przeciwnika.
- Naprzód! – krzyknął Gautr, widząc że prawa flanka zaczyna się wykruszać.
Hird Svertiga zawył i z „Odynem” na ustach runął w kotłowaninę ciał, stali i drewna. Sam impet ich uderzenia odrzucił drużynę Henda na dobre kilka kroków. Tym razem to agnarowi woje musieli przejść do obrony, a nadziei na utrzymanie się przy życiu już raczej nie mieli. Zwłaszcza, że zaganiacze Eyolfa w znacznym stopniu wytrzebili prawą flankę i teraz powoli zamykali Henda w kotle.
- Krąg! – ryknął Hendo i resztka jego wojów skupiła się przy nim stając plecami do siebie i przeszła do obrony.
Dunstana za bardzo do walki nie dopuszczono. Widocznie hird Svertiga i Gautr otrzymali rozkaz bronić gravgangsmanna przed jakimkolwiek zagrożeniem. Złościło to chłopca, ale i jednocześnie dawało mu poczucie bezpieczeństwa.
Dość szybko rozprawiono się z drużyną Hendo, a ich wodza, który utrzymał się przy mieczu do ostatka, rozniesiono w końcu na grotach włóczni. Gromki okrzyk zwycięstwa głośnym echem odbił się od pobliskiego zagajnika.
- Naprzód, wilki! – krzyknął Svertig, widząc, że już dłużej swojej armii w ryzach nie utrzyma. Chciał też wykorzystać bitewny zapał jaki ogarnął prawą flankę jego sił.
„Wilki” zawyły i bezładną kupą rzuciły się na wojska Agnara. Ci mocniej zaparli się i przygotowali na przyjęcie zmasowanego ataku, opuszczając włócznie.
Armia Dunstana wpadła w linię Agnara, kopniakami wybijając tarcze i barkami powalając słabiej stojących. Nie było mowy o utrzymaniu szyku, od razu bój przerodził się bezładne pojedynki.
Wreszcie Dunstan mógł wziąć udział w walce, choć i tak Gautr cały czas trwał przy jego boku, pilnując, by nie zagroził mu żaden miecz, czy topór. Gravgangsmann, rąbiąc na lewo i prawo, kierował się ku proporcowi z dwoma krukami, symbolowi rodu Hrefna. Stalowym guzem swojej tarczy uderzył nadbiegającego wikinga, miażdżąc mu kości twarzy. Idący z jego lewej strony Gautr dobił padającego potężnym cięciem w kark.
- Uważaj! – krzyknął stary wiking wskazując skrwawionym mieczem na proporzec Agnara. Syna Hrafna otaczało kilkunastu masywnych wojów. Dunstan wiedział, że są to „walczący na dziobie”, najlepsi z najlepszych, często berserkerzy i mistrzowie miecza. Gravgangsmann skrzyknął kilku swoich i ruszył ku swemu bratu, który skupiony był na odpieraniu dzikich ataków sił Svertiga. Woje Dunstana wpadli w grupkę Agnara jak orły między jagnięta, położyli kilku z nich w pierwszym starciu i zaraz musieli przejść do obrony – dało o sobie znać świetne wyszkolenie najlepszych wojów Agnara.
- Nithing! Mój! – to od strony proporca przedzierał się stryj Agnara.
- Spjallbunde! – odpowiedział mu Gautr – Mój!
Zaraz też wokół nich zrobiło się wolne miejsce, a najbliżej stojący przerwali walkę i usunęli się dalej. Dwójka wikingów rozpoczęła pojedynek. Trudno było powiedzieć, który z nich odniesie zwycięstwo. Obaj byli nie pierwszej młodości, obaj też byli równie doświadczonym wojownikami, świetnie władającymi mieczem, czy toporem. Było jednak coś, co przechyliło szale na korzyść Spjallbunde – Gautr był zmęczony wcześniejszym starciem z hird Hendo, a stryj Agnara dopiero się rozgrzewał.
Dunstan, wciąż ścierający się z „walczącymi na dziobie”, kątem oka jedynie zauważył, że coś jest nie tak z Gautrem. Szybkim sztychem skończył ze swym przeciwnikiem i obrócił się chcąc dokładniej przyjrzeć się walce Gautra ze Spjallbunde.
- Nie! – krzyknął widząc jak jego nauczyciel fechtunku klęczy przed swym pogromcą, a stryj Agnara szykuje się do zadania śmiertelnego ciosu.
Spjallbunde usłyszał jego okrzyk, spojrzał na Gravgangsmanna, a jego zarośnięta twarz skrzywiła się w szyderczym uśmiechu.
- Oto w jakiej hańbie odchodzi nithing! – wykrzyczał i opuścił ostrze miecza między obojczyk i szyję Gautra, zagłębiając je aż po jelec. Klęczący wiking spazmatycznie rozrzucił szeroko ramiona i bezwładnie oparł się o nogę swego zabójcy. Ten wyszarpnął miecz z jego ciała, cofnął się i pozwolił by Gautr opadła na twarz przed nim. Padanie po śmierci twarzą w stronę wroga uznawano za nie mniejszą hańbę, jak śmierć bez oręża w dłoni.
Dunstan zawył i rzucił się w stronę Spjallbunde, zdzierając przy tym odzież i odrzucając uzbrojenie. Czerwona mgła przesłoniła mu oczy, a on sam czuł gorąco, jakby znalazł się w samym środku kowalskiego paleniska.
Ktoś się na niego zamierzył toporem, gravgangsmann odepchnął go, lecz w rzeczywistości wyglądało to tak jakby rzucił nacierającym. Przed sobą tylko widział, coraz bardziej rozmazaną, postać Spjallbunde, która zdawała się zachęcająco przyzywać go uzbrojoną w kolczą rękawicę dłonią. Potem zapadła ciemność.

***

- Ostro zagrałeś, Wszechmocny.
- Widzę, żeś się mocno zdenerwował, Jednooki. Przekonałeś się, że posiadam władzę również nad twoimi wyznawcami.
- Częściową władzę. Nie zapominaj, że mimo wszystko chłopak zwyciężył.
- To nie ma większego znaczenia. Już ci tłumaczyłem, że ten zakład nie zostanie rozwiązany siłowo.
- Nie bądź tego taki pewien. Z drugiej strony to już jakiś czas temu chciałem się napić miodu w Valhalli z tak znakomitymi wojami, którzy zginęli w tej bitwie.
- Ciesz się tym towarzystwem póki możesz. Już niedługo wszyscy wylądujecie w piekle.
- Trudno – raz się żyje.

***

- Kiedyż wreszcie poderwiesz swoje grube dupsko i ruszysz na wyprawę, co? – utyskiwała Gyda do wylegującego się na skórach Hrafna. – Zobaczysz, że kiedyś sczeźniesz w tych betach, a ja cię tak zostawię, byś zgnił bez pogrzebu.
- Zamknij się, kobieto! – warknął wiking podrywając się. – Moja głowa... – stęknął opadając bez sił na posłanie.
- Teraz to „Moja głowa...”! – nie przestawała Gyda. – A wczoraj to żeś, rechocząc jak żaba, obłapiał dziewki przy stole! Spasiony knur! Won mi z wyra! Idź, zrób coś! Zwołaj wyprawę, już Agnar jest lepszym gospodarzem, niż ty!
- Po to mam syna, by gospodarki pilnował! Ja mu to wszystko wywalczyłem, poświęcając własną krew! Mogę więc teraz odpoczywać...
- Wiesz jak na ciebie sąsiedzi wołają? „Hrafn Leniwy”. I co ty na to? Teraz tylko trza poczekać, aż Agnar dojdzie do wniosku, że nie potrzeba mu nad głową takiego pasożyta jak ty!
Hrafn zerwał się z łoża i chwycił za szyję swą małżonkę:
- Jeszcze mam dość siły, by udusić i ciebie i twego szczeniaka... Chociaż nie – zaśmiał się wiking. – Wrzucę cię do lochu, do tej niewolnicy i z radością popatrzę jak obie wydrapujecie sobie oczy... – puścił ją. Gyda cofnęła się masując zaczerwienioną szyję, oparła się o ścianę domostwa i wysyczała:
- Spróbuj nas tknąć, a mój brat Hendo żywcem cię wypatroszy!
- Mam gdzieś twego brata! – Hrafn wdziewał obszytą bursztynami i poznaczoną tłustymi plamami tunikę. – Pewnie gdzieś teraz chędoży jakąś kozę!
Gyda parsknęła i wypadła z sypialni.
- Głupia suka! – warknął Hrafn wciągając buty z foczej skóry. Wyszedł do wysprzątanej już po wczorajszej uczcie halli, zjadł kilka zimnych kawałków kurczaka z wiszącego nad wygasłym paleniskiem kotła i wyszedł na dziedziniec hofu, wywabiony krzykami. Jasne słońce późnego poranka poraziło go w oczy. Zaklął i spytał strażnika przy bramie:
- Co się dzieje?
- Musi co Agnar wraca!
- Otwierać bramę! Szykować ucztę! – komenderował Hrafn. – Przyjmę go w halli. Gdzie jest Gyda?!
Służba zaczęła się uwijać jak w ukropie. Wiking przez chwilę patrzył przez otwarte wrota, jednak wciąż wisząca znad morza mgła skutecznie przesłoniła widok wracającego syna. Potrafił jedynie rozróżnić sylwetki kilkunastu konnych i mrowia piechoty. Zawrócił do halli, gdzie czekała już na niego wściekła Gyda.
- Jak tylko przyjmę Agnara, to ruszam na wiking – powiedział, żeby udobruchać małżonkę. Wciąż miał w pamięci to co powiedział o jej bracie, a nie chciałby żeby doszło to do uszu Hendo.
Usadowił się na swoim bogato zdobionym krześle i jął poganiać służbę. Rozpalono znowu ogień pod paleniskiem, zapalono kaganki z foczym tłuszczem. Wnoszono stoły i ławy, na których pojawiła się kasza i chleb jako przekąska, zanim podana zostanie baranina właśnie nadziewana na ruszt.
Na dziedzińcu hofu rozległy się powitalne okrzyki i zaraz kilkunastu mocno objuczonych zbrojnych weszło do halli. Hrafn z lubością wpatrywał się na wnoszone przez nich skrzynie, bele płótna i wełny, skóry rysie, niedźwiedzie i turze. Dopiero kiedy nasycił wzrok daniną z podległego mu Rogalandu, zwrócił uwagę, że zbrojni nie zdjęli hełmów, co było uwłaczeniem dla jego honoru. Stali na środku halli, lekko schowani za plecami Agnara skrytego w swoim hełmie z twarzą mężczyzny jako osłoną lica. Przed nimi piętrzyły się stosy przywiezionych towarów.
- A cóż to, synu, za obyczaje? – spytał marszcząc srodze brwi. Agnar nic nie odpowiedział, tylko zza niego wysunął się Rujewit z końską kitą na hełmie i Spjallbunde. Było w nich coś dziwnego. Słowianin zdawał się niższy niż zazwyczaj, a wiking mniej tęższy. Obaj nieśli po dwa drewniane wiadra.
- Wybacz ojcze – powiedział przytłumionym przez maskę głosem Agnar. Hrafn odetchnął nieznacznie, rozpoznając głos swego syna. – że nie zdejmuję hełmu. Możesz być niezadowolony z miodu, który ci przywiozłem z Rogalandu. Wolałbym więc, póki nie zajrzysz do wiader, pozostać w hełmie.
Hrafn wstał powoli i przysunął do siebie pierwsze wiadro. Uniósł wieko i zamarł. Z oleistego miodu wystawała kępka jasnych włosów. Spojrzał niepewnie na małżonkę, która znudzona oglądała swoje paznokcie.
Hrafn chwycił za włosy i wyciągnął z wiadra ociekającą miodem głowę.
- Rujewit! – krzyknął odrzucając ją na stos przywiezionych z Norwegii darów. Szybko odrzucił wieko następnego wiadra i z oleistego bursztynu spojrzała na niego połowa twarzy jego brata. Reszta była mieszaniną skóry, kości, mózgu i mięsa.
- Spjallbunde?! Co to ma znaczyć?! Kto ośmielił się podnieść rękę na mój ród! Mów!
Agnar milczał, a w tym czasie, Gyda odsłoniła trzecie wiadro, wyciągnęła do połowy tkwiącą w nim głowę, krzyknęła krótko i opadła zemdlona. Z przewróconego wiadra wraz z lepką jego zawartością wytoczyła się głowa Hendo. Służba rzuciła się cucić swoją panią.
- W czwartym wiadrze, masz głowę tego, który podniósł rękę na prawowitego dziedzica twojej odal – Agnar zaczął zdejmować hełm.
- Ha! Pomściłeś więc swój ród! – ucieszył się Hrafn rzucając się do ostatniego wiadra i wyciągając z niego głowę syna Gydy. Z obrzydzeniem opuścił ją na stół, a sam ciężko opadł na swoje krzesło.
- Co tu się dzieje, synu? – spytał patrząc na Agnara dopiero teraz rozpoznając w nim obcego człowieka. – Ty nie jesteś moim synem!
- Jestem... Jestem gravgangsmannem.
- Ty!! – zerwał się Hrafn. – Wreszcie cię mam! Brać go!
Nikt się nie ruszył. Dopiero teraz Hrafn zauważył, że oprócz ludzi gravgangsmanna ma koło siebie tylko przerażoną służbę wciąż cucącą Gydę.
- Więc to tak – warknął, pochwycił nóż do mięsiwa i skoczył przez stół.
Dunstan cofnął się i krzyknął:
- Żywcem go!
Sypnęła się wiara zza jego pleców i docisnęła wierzgającego Hrafna tarczami do ziemi. Ten szarpał się i starał nawet gryźć napastników, jednak na nic to się nie zdało i już po chwili leżał przy palenisku skrępowany jak baran.
- Jego żonę przenieście do sypialni – zakomenderował Dunstan, podchodząc do skrępowanego. – I postawcie przy niej straże. Z tą suką nigdy nic nie wiadomo...
- Oj, tato, tato – powiedział pochylając się nad ojcem. – I po cóż ci to było? Trza było po chrześcijańsku dochować wierności mojej matce... Albo przynajmniej osobiście dopilnować mego pogrzebu. I co ja teraz mam z tobą zrobić?
- Obciąć mu ręce i nogi. Rany przypalić ogniem i obwozić go w korycie – rzucił Svertig ściągając hełm Spjallbunde’a. – Tak się robi heimnar. „Żywego trupa”.
- Wlec końmi, aż mięso odejdzie od kości... – dodał ktoś inny.
- Powiesić... – padła kolejna propozycja. – Powiesić, jak złodzieja.
- Starczy, druhowie – Dunstan wyprostował się. – Przyprowadźcie moją matkę. Ona najwięcej wycierpiała i ona zdecyduje.
Otwarto piwniczkę i wyciągnięto drobniutkie ciałko, kruche, wydawałoby się, jak gliniany dzbanek.
- Światło... – powiedziała cicho Asgerd zasłaniając się kościstymi rękoma. Przewiązano jej oczy najlepszą wełną z Rogalandu. Matka Dunstana była tak słaba, że musiano ją usadzić na ozdobnym krześle Hrafna. Przeciągnęła ręką po słupkach tronowych, wyrzeźbionych w drewnie i bogato zdobionych, symbolach rodu Hrafna. Spod przepaski pociekły łzy.
- Tyle lat... – jej dłonie zacisnęły się na słupkach, aż zabielały knykcie. – Tyle lat czekałam na ciebie, synu. Każdy przeżyty dzień utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie dorwali cię siepacze twego ojca, a od niedawna każda uczta w tej halli dawała mi nadzieję, że przyjedziesz i mnie wyzwolisz.
Dunstan z łzami patrzył na kruchą istotkę. Jakaś wielka gula stojąca w gardle nie pozwoliła mu przełknąć śliny. Myślał, że nic nie czuje do tej osoby, że cała ta wyprawa jest jedynie po to, żeby Svertig dał mu spokój i pozwolił żyć wśród jego ludu. Jakże się mylił! Coś pękło w jego świadomości, zalewając duszę nowym uczuciem, skrytym gdzieś tak głęboko. Oto znalazł osobę, która kocha go bezbrzeżną miłością, miłością nie domagającą się w zamian niczego, jedynie jego obecności.
- Jakie nosisz imię, synu? – Asgerd spytała wyciągając przed siebie dłoń.
- Dunstan, matko – gravgangsmann przypadł do jej kolan. Svertig ukradkiem otarł łzę, mrucząc coś o kopcących kagankach.
- Matko... – powiedziała kobieta. – Dziwne. Nikt tak do mnie nie mówił, choć od szesnastu lat mam syna.
- Mamo... – ciężko powiedział Dunstan. – Do nikogo nie mówiłem tak odkąd moje oczy ujrzały ten świat.
Asgerd uśmiechnęła się:
- Już wszystko będzie dobrze, Dunstanie. Teraz będziemy mieli dla siebie mnóstwo czasu i powiemy sobie wszystko co powinno być powiedziane przez te szesnaście lat. Czy mogę być z ciebie dumna?
- Tak, pani – odpowiedział za Dunstana Svertig. – Twój syn jest wielkim wojownikiem, berserkiem, który własnoręcznie rozerwał na strzępy wielkiego Spjallbunda i parszywca Agnara. Jest też jednym z najbogatszych ludzi na ziemi Dunów, odziedziczywszy dobra Hrafna i jego brata...
- Czy ma już przydomek? – przerwała mu matka Dunstana.
Svertig zastanawiał się, czy to co powie nie będzie obraźliwe.
- Ma – powiedział w końcu. – Nazywają go... Gravgangsmann... I Hornung. „Bękart“.
Asgerd pokiwała z uśmiechem głową i powiedziała wysuwając słupki tronowe z osadzenia w krześle Hrafna:
- Dobrze. Niech tak się stanie. Od dziś nie ma już rodu Hrafna – i rzuciła słupki w stronę paleniska. – Od dziś mamy ród Dunstana Hornunga! Noś to imię z dumą, synu!
- Co mamy zrobić z Hrafnem i Gydą? – spytał Svertig.
- Wrzućcie ich do lochu, gdzie więziono matkę – odpowiedział Dunstan.
Asgerd pokiwała z uznaniem głową:
- Tak, tego chcę.
- Hail, Hornung! – zagrzmiała halla. - Hail! Hail! Hail!

***

- Hmm, chyba nasz zakład możemy uznać jako rozstrzygnięty, prawda, Wszechmocny? Nie ma nic gorszego niż upokorzenie, więzienie i umęczanie bliźniego, co? Tak nie postępuje prawy chrześcijanin.
- Nie postępuje też tak prawy wiking. Chłopiec powinien uśmiercić zarówno ojca jak i jego żonę. Możemy właściwie uznać nasz zakład za nierozstrzygnięty.
- Ha! Przyznajesz się więc do swojej porażki!
- Nie, wszystko to przewidziałem.
- Na to mam tylko Twoje słowa, Wszechmocny.
- I to jest właśnie wiara, Odynie.

KONIEC


Wojciech Świdziniewski


WINLAND Własność Winlandu.

WINLAND
WINLAND
WINLAND


WINLAND WINLAND
biuro@intechspiration.com, www.intechspiration.com
Id dokumentu
WINLAND