Zima na południu Islandii już odeszła. Słońce z każdym dniem nabierało coraz więcej mocy i coraz wyżej wspinało się na nieboskłon, chcąc swymi promieniami sięgnąć jak najdalej i roztopić lodowce na północy wyspy. Mieszkańcy wyspy również się obudzili, szykowano łodzie, ostrzono harpuny na wieloryby i naprawiano sieci. Młodzi chłopcy zaczęli już wypas bydła w dolinach otaczających fiordy. Wszędzie panował wiosenny, radosny zamęt i ruch. Jedynie w Beartungavinn, siedzibie jarla Thorolfa, wszyscy wolni mężczyźni okręgu którym zarządzał zebrali się przed jego husem, jak nazywano dwór zamożnego wikinga. - ... i do lochu! - ryk jarla Thorolfa zatrząsł ścianami jego halli, a zebrani przed jego longhausem wojowie zadrżeli. - Psubraty! Kabaty nieochędożone! Tchórze, obyście nigdy Valhalli nie obaczyli! Won mi stąd! Pięknie zdobione w smoki drzwi sadyby thorolfowej otworzyły się ze skrzypieniem i po chwili, w mało przyjemnym, wiosennym, islandzkim błocie wylądował nielichej postury mężczyzna. Za nim wyskoczyło dwóch gibkich młodzieńców. - No, Misiek, toś się doigrał - powiedział jeden z nich do leżącego. - Rolf ma rację - dodał drugi. - lepiej zmykaj stąd, nim jarl naprawdę każe cię wtrącić do piwniczki. Misiek przerażonym wzrokiem patrzył na przybocznych Thorolfa. - Dobrze prawi Swen - pokiwał głową Rolf. - Radzę ci, zejdź z oczu Thorolfowi i nie pokazuj się przez jakiś czas. Z halli dobiegł rumor przewracanych ław i wyszukane przekleństwa. Wojowie stojący przed longhausem cofnęli się mimowolnie, choć strach przed thorolfowskim gniewem przesłaniali maską spokoju i odwagi. - No już! - wrzasnął Rolf z niepokojem spoglądając w otwór wejściowy domostwa. - Bo cię jeszcze usiecze! Misiek nieporadnie zaczął wygrzebywać się z błota. W końcu wyrwał się z lepkiej mazi i ślizgając zniknął w tłumie zebranych. Na podwórzec wyszedł jarl. Zarośnięte gęstą brodą oblicze miał zachmurzone, czoło przecinała mu zmarszczka gniewu, a oczy rzucały błyskawice. Zanim, z mroków izby, wychynęło kolejnych jego dwóch przybocznych: niepozorny, łasicopodobny Słowianin Jaromir i wysoki, dumnej postawy Norweg, Fenrir. Thorolf wziął się pod boki i ruszył wzdłuż półkola wojów, mówiąc coraz głośniej: - Wielcy wikingowie... Postrach Szkotów, Anglów, Sasów, Irów, Fryzów i Franków... Niezwyciężeni rabusie... Bezlitośni mordercy których obawiają się wszystkie ludy jak okiem sięgnąć... A ja wam mówię; dupa a nie wikingowie! Hańba na wasza rody! Powinniście kucać jak sikacie! Piskliwe baby! Żaden nie chce dupska ruszyć, sławę zdobyć i dóbr do domu nawieźć?! Żaden?! Wstyd mi za was, koguciki! Tak, koguciki! Bo piać to wy potraficie i brody w piwsku moczyć, ale już do bitki tośta nieskorzy! Pytam się, który z was pójdzie ze mną łupić Wyspy Faerskie i wybrzeże fryzyjskie, co?! Który?! Zebrani wojowie zaczęli pogwizdywać, z nagłym zainteresowaniem spoglądać w niebo i grzebać butami w błocie. Ci z tylnich szeregów nawet przykucnęli, żeby nie wpaść w oko jarlowi. Thorolf podszedł do pierwszego z brzegu woja: - Lotharze, druhu mój, ruszysz ze mną? - Bardzo chętnie... Thorolf rozpromienił się uszczęśliwiony, że przynajmniej jeden z jego ludzi wykazał odwagę i hart ducha. - ...ale nie mogę - dokończył Lothar. - Muszę chronić... - A czegóż to musisz chronić? - uprzejmym tonem spytał jarl. - Yyyyy... Eeeeee... - jąkał się woj. - Naszych obejść! - Taaak? A przed kim? - A przed Irami! - twardo odparł Lothar. Thorolf poczerwieniał na twarzy ze wściekłości, zacisnął pięści i wykrzyczał mu w twarz: - Ty durniu! To my najeżdżamy Irów! Twój ojciec, twój dziadek, twój pradziadek, twoi przodkowie! Wszyscy oni od wielu pokoleń najeżdżali Irów! Nie odwrotnie! Ale, dobrze, idź ochraniać nasze zagrody przed złowrogimi Celtami z Earie, Słowianami, Grekami i kimkolwiek chcesz! No idź! Na co czekasz?! Od dziś piastujesz funkcję naczelnego ochroniarza okręgu Baertungavinn! A teraz już zasuwaj na czaty, bo nas jeszcze Skrealingowie napadną! No, na co czekasz?! Lothar, jak niepyszny, schował się za plecy zebranych. Thorolf spojrzał na kolejnego z wojów: - A ty, Vestarze, dołączysz do załogi mego drakkaru? Vestar podrapał się po skołtunionych włosach: - Nie mogę, mam imieniny cioci... Oblicze jarla tym razem oblało się purpurą, a on sam zazgrzytał zębami. Zaraz jednak uspokoił się i machnął ręką z rezygnacją: - A idźcie chędorzyć wieprzki... Nie mam na was siły... Wynoście się! Tłum odetchnął z ulgą i zaczął dość szybko rozpraszać się. Thorolf usiadł przed chatą na pieńku do rąbania drewna i skrył twarz w dłoniach: - Inga mnie zabije - powiedział z boleścią w głosie. Inga, żona jarla, wielce zresztą go kochająca, odkąd to na jej szyi zawisł kluczyk gospodyni domowej, twardą ręką rządziła thorolfowym obejściem. Ze spokojem znosiła wybryki swego męża i jego kompanów, ale do czasu. Wieczór wcześniej, kiedy to Sven i Rolf grali w izbie w hnefatafl, a Thorolf wraz z Fenrirem i Jaromirem, rozciągnięci na futrach przy ognisku, raczyli się frankońskim winem, Inga szła z kociołkiem pełnym wody, co by nad paleniskiem uwarzyć zupy śledziowej. Pech chciał, że potknęła się o wyciągnięte nogi jarla i z wielkim hukiem rymsnęła o glinianą polepę izby. Przyboczni jarla zachichotali cichutko, a Thorolf przełknął ciężko ślinę, czując że cała ta heca za dobrze się nie skończy. Inga podniosła się zagryzając wargę, otrzepała się, syknęła na widok pobłoconego giezła i wydarła się: - Nie, no, mam tego dość! Leniwe świnie, obżeracie się, chlejecie, jakby to jeszcze wciąż Jul trwał! Wyszlibyście przed dom i zobaczyli, że zimowa noc już dawno się skończyła i słońce nawet trawę z ziemi wyciągnęło, kabaty jedne! Do roboty byście się wzięli, a nie ja o wasze kulasy potykać się muszę! Temu - tu wskazała na Thorolfa - to już w ogóle mchem dupsko zarosło! A wy - zwróciła się do reszty - czego rżycie, brakoroby?! Całą zimę was znosiłam, thralowie wam usługiwali, całą spiżarnię wyżarliście i myślicie, że tak będzie do końca dni waszych? Że może jak pozdychacie w łożach, to wam jeszcze w Valhalli usługiwać będą?! A dupa, mówię wam! Dupa, dupa, dupa! Po trzykroć dupa! Jak się nie ruszycie na jakąś wyprawę, to i jeść nie będziecie! A, i łapska precz od niewolnic! Od dziś, aż do zimy was w tym domostwie nie ma! Po prostu nie ma! Zrozumiano?! - Ależ dusieczko...?! - Thorolf podnosząc się z ziemi otarł brodę z wina. - Auuu!!! - zawył, gdy pusty, na szczęście, kociołek wylądował na jego głowie. - Ja ci dam "dusieczko"! Cała zimę: "podaj to, podaj tamto", a teraz to "dusieczko", co?! - Inga odrzuciła swe narzędzie gospodarskiego postrachu, chwyciła stojącą w kącie włócznię i jęła nią okładać dzielnych wojów, którzy wywracając wyposażenie izby błyskawicznie znaleźli się na podwórcu, gdzie oślepieni blaskiem słonecznym stanęli jak wryci. Wody fiordu skrzyły się głaskane ciepłem słonecznym, a na jego tafli widać było dziesiątki rybackich łodzi. Na pobliskiej łące, wśród swawolnie latających motyli, pasły się włochate krowy leniwie przeżuwając trawę co ledwo wyjrzała z ubogiej gleby i opędzając się ogonami od pierwszych much. - To prawda, słońce już wstało... - mrużąc oczy zauważył ze zdziwieniem Jaromir. Zaraz też cała piątka rzuciła się z powrotem do halli. Tu spotkał ich wielki zawód. Inga zatrzasnęła za nimi drzwi i zasunęła skobel. - Inga! - władczym tonem zakrzyknął Thorolf. - Otwórz drzwi, bo... - Bo co?! - usłyszeli ze środka hardy głos pani domu. Thorolf spojrzał na swoich druhów. Ci pokręcili głowami z rezygnacją. Jarl ciężko westchnął, zwiesił ramiona i dokończył: - ... bo muszę się spakować przed wyprawą. I tak Thorolf zmuszony był ruszyć na wiking. Zwołał więc wojów przed swój longhaus i ogłosił, że chętnych na wyprawę szuka, co nie spotkało się ze zbyt przychylnym przyjęciem. - Głodny jestem - burknął Rolf. Inga, wierna swemu słowu, nadal nie przyrządzała im posiłków i broniła dostępu do spiżarni. Jarl ze smutkiem pokiwał głową: - Co robić, druhowie? Co robić? Jak żyć? - Khm..., jarlu? A może Dobromir użyczy ci chociaż kilku swych ludzi. Toż to twój stary druh i w każdej biedzie ci pomoże... Dobromir, Słowianin, kompan jarlowskich podbojów na Wybrzeżu Wendyjskim, zamieszkał wraz z kilkoma swymi pobratymcami i germańską branką Kingą w Baertungavinn, gdzie powstała pierwsza na Islandii kolonia słowiańska. Thorolf wzruszył ramionami, zaraz jednak poderwał się i złapał Jaromira w objęcia: - Ha, Jaromirku! I to jest myśl! Zbierzemy starą kompaniję i pokażemy tym nieopierzonym kogucikom co znaczy łupić, palić i gwałcić! - Ja ci dam gwałcić! - padło od strony longhausu. W progu stała Inga z włócznią groźnie wymierzoną w stronę mężczyzn. - Ja ci dam gwałcić! Bachorów narobisz, branek naściągasz, a i jeszcze jakiegoś choróbstwa pod dach naniesiesz! A kto te całe tałatajstwo wykarmi, co? A kto ci ranę opatrzy, jak ci ten frędzel od chędożenia co popadnie uschnie, co? Żadnych gwałtów! - Tak, dusieczko! - gorliwie przytaknął Thorolf z niepokojem patrząc na drżący grot włóczni. - Żadnych gwałtów, obiecuję! Swen, Rolf! Szykujcie podjazd, jedziemy do Dobrego! |