1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12

Ceolred, zdyszany i na wpół przytomny przedzierał się przez gęsty bór. Co chwilę zatrzymywał się i spoglądał za siebie, starając się dojrzeć cokolwiek w ciemnościach lasu. Zaraz jednak podrywał się do biegu i z przerażeniem w oczach biegł dalej. Nie słyszał nic i nie widział, choć gałki oczne omal nie wypadały mu z oczodołów. Strach przytępił jego zmysły i frankoński wieśniak czuł się teraz jak zaszczute zwierzę, instynktownie uciekające przed głodnym i gotowym na wszystko drapieżnikiem.
Potknął się i uderzył twarzą w piach leśnego traktu. Chwilę leżał sapiąc ciężko, po czym poderwał się i rozejrzał dookoła. Słońce już prawie wstało, podnosząc z wilgotnej leśnej ściółki białe wstęgi oparów.
Zdezorientowany i przerażony Ceolred niezdecydowanie spoglądał to w jedną to w drugą stronę taktu, rozważając jaką obrać drogę ucieczki. Jęknął cicho, złapał się za głowę i zaszlochał. Po chwili, zataczając się, truchtem ruszył na wschód. W miarę jak się posuwał przed siebie, a słońce coraz wyżej wspinało się na nieboskłon, mgła zaczynała gęstnieć. Ceolred płakał ze strachu, a jego łzy pozostawiały jasne koleiny na zakurzonej twarzy. Kilka razy wydawało mu się, że w leśnych oparach, bokiem, wzdłuż jego trasy ucieczki, przebiegają chyłkiem zbrojne postacie. Kulił się wtedy, zamykał oczy i biegł na oślep pojękując. Kilka razy potykał się o wystające korzenie i pnącza, szybko jednak podnosił się przestraszony brakiem odgłosu własnych kroków i głośnym biciem swego serca.
W końcu wypadł z lasu i pozwolił sobie na westchnięcie ulgi. Słońce właśnie wychylało się zza widnokręgu, szybko rozpraszając mgłę. Rozpoznawał to miejsce. Za tym wzgórzem, w dolince stała wzmocniona palisadą zagroda Penda, jednego z najbogatszych i najzacniejszych możnych w tym regionie. Tam mógł schronić się.

WINLAND

Z trudem wdrapał się na wzniesienie, z którego, na przemian zsuwając się i biegnąc, dotarł do domostwa Penda.
Zauważono go już z daleka, na palisadzie pojawiło się kilka postaci z łukami, a w wieżyczce nad bramą zalśniły hełmy. Nikt jednak zdawał się nie mieć wobec niego wrogich zamiarów. Cóż mógł zrobić jeden wieśniak skrytym za osłoną zbrojnym?
Otwarto wrota i Ceolred szczęśliwy, że żywym udało mu się dotrzeć w bezpieczne miejsce, wpadł na plac przed chałupą Penda. Był tak wyczerpany, że nie zauważył ogromnej liczby zbrojnych jaka kłębiła się w obejściu Penda. Nie słyszał też jak wołano go, by się zatrzymał i opowiedział się. Zobaczył za to studnię i w tej samej chwili poczuł ogromne pragnienie. Wyciągając ręce skierował się w stronę wiadra z wodą stojącego koło cembrowiny. Nie uszedł kilku kroków, gdy świat zawirował i młodzieniec ciężko osunął się na ziemię.
Ktoś podniósł go i oparł o coś miękkiego. Zaraz też zwilżono mu wargi szmatką i podano drewniany kubek z wodą. Ceolred pił łapczywie, przerwał jednak na chwilę widząc pochylone nad sobą obce twarze. Znał dobrze wszystkich z pendowego obejścia, ci jednak byli zupełnie obcy i nie wyglądali na parobków, a raczej na zbrojnych, weteranów wielu wojen.
Skończył pić, odsunął kubek i dyszał próbując doprowadzić swoje serce i oddech do porządku. Zbrojni spokojnie stali nad nim. Mógł przez chwilę przyjrzeć się ich poznaczonym bliznami obliczom, twardym rysom twarzy i silnym sylwetkom. Zaraz jednak wszczął się za plecami zebranych ruch i zrobiono wolne miejsce znaczniejszej postaci. Nad nim stanął potężnej postury niemłody już mężczyzna w zdobionej miedzianym kółeczkami kolczudze na którą miał zarzuconą lnianą tunikę. Miał ogromne, spływające po policzkach wąsiska, długie czarne, choć już gdzieniegdzie siwiejące włosy i władczy wyraz twarzy.
Kiwnął na Ceolreda i młodzieniec domyślił się, że ma mówić. Przełknął ślinę i chciał z godnością i dumą powiedzieć z jakimi wieściami przybywa. Jednak przypomniał sobie co widział i w ostatniej chwili strach wziął nad nim górę więc niemalże wypiszczał:
- Smocze łodzie! Smocze łodzie!
Zbrojni zaczęli żywo rozmawiać ze sobą. Wąsaty olbrzym, z krzywym uśmiechem na ustach, uciszył ich podniesioną ręką.
- Pewnyś, kmiotku? – spytał pochylając się jeszcze bardziej nad młodzieńcem.
- A pewnym, pewnym...! – zatrajkotał Ceolred.- Widziałek ich, tak jak was widzę, panie! No, może nie tak blisko, ale pewnym tego co widział! Trzy smocze łodzie wychynęły z mgły, a w nich siedziały te diabły, morscy rozbójnicy, co nie mają krzty litości dla żywych i bojaźni bożej w sercach... Wpłynęli wraz z przypływem do Leniwej...
- Leniwej? – spytał wąsaty.
- Tak, panie, Leniwej. To niewielka rzeczka, nie za głęboka, wszędzie można ją przekroczyć, bo ledwo chłopa zakrywa... A waszmość, rosłyś jest, to w ogóle jeno byś łeb z nurtów wystawił i po dnie drobiąc na drugą stronę przeszedł... – Ceolred przygryzł język widząc jak na czole przesłuchującego go olbrzyma pojawia się zmarszczka gniewu. Znowu przez swój niewyparzony ozór zaliczy kilkanaście batów.
- Mów dalej – wąsaty odpuścił mu nadmierne spoufalanie.
- Normalnie po Leniwej, to tylko dłubanki pływać mogą, ale z przypływem, to i smocza łódź może wpłynąć. Co prawda, daleko nie wpłynie, ale na te kilka – kilkanaście wiorst w głąb rzeki wpłynie. Jeno, żeby na morze wypłynąć, to na przypływ znów trza czekać...
- Trzy łodzie, mówisz... – olbrzym targał wąsa i głośno myślał.. – co najmniej setka wojów. Niedobrze, ja mam tylko czterdziestu swoich, a książę dwa dni stąd z resztą drużyny stoi... Znasz ty dobrze Leniwą? – spytał Ceolreda.
- Ano, panie! Toć ja tu rodzon jestem!
- Dobrze, poprowadzisz nas w te miejsca, gdzie wikingowie wylądować mogli...
- Sir Robercie! Sir Robercie! – ktoś krzyczał z wieżyczki nad bramą. – Dymy widać! Dymy!
- Alcuin! – zakrzyknął olbrzym. – Wyślij gońca do księcia, niech z drużyną tu ściąga. Rzeknij mu, że morskie diabły znowu Normandię nawiedziły! Ino bystro niech się sprawi! Reszta do koni! Ty, wieśniaku, poprowadzisz nas tam gdzie łodzie na Leniwej można zacumować!


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12