WINLAND

ZAWISZA Z CZERWONEGO JASTRZĘBIA

1. Co spowodowało, że zacząłeś zajmować się odtwórstwem historycznym? Czy wynikało to z Twojego zainteresowania historią, czy też były jakieś inne przyczyny?

Nigdy nie lubiłem historii w szkole. To była największa makabra, jaka mogła być. Natomiast od dziecka bawiły mnie zabawy w Krzyżaków, jeszcze jako dzieciak w podstawówce biegałem z drewnianym mieczem, lejkiem na głowie, płaszczem z prześcieradła, który zrobiła mi babcia oraz tarczą z wielkiej przykrywki. Uwielbiałem też „Krzyżaków” Forda To były właśnie początki. Potem przez większość ogólniaka interesowałem się raczej kulturą Wschodu – Japonią, Chinami, Koreą i tak dalej.

2. Kiedy wróciłeś do odtwórstwa?


Do odtwórstwa wróciłem, jak miałem chyba ze 30 lat – jakieś cztery, pięć lat temu. Znalazłem Białostockie Bractwo Rycerskie i tak jakoś zaczął się ten powrót do dziecinnych lat.

3. Powiedz coś więcej o swojej pierwszej drużynie. Jak ją znalazłeś – przez znajomych czy w jakiś inny sposób?


Z BBR-em to była śmieszna sprawa, ponieważ na początku działało w ukryciu, nie afiszowali się w ogóle, że są. Ja na początku szukałem po różnych dziwnych forach kogoś z Białegostoku, jakiegoś bractwa, do którego mógłbym się przyłączyć. Wtedy dopiero wszystko się tak naprawdę zaczynało, gdzieniegdzie zaczynały się dopiero pokazywać jakieś bractwa na większym poziomie. Najpierw niczego nie mogłem znaleźć, wtedy jeszcze wieki wczesne mi nie odpowiadały, także odpadał Winland, odpadała Dregowia, która w tym czasie już chyba istniała. Wtedy na jednym z takich for odezwał się do mnie mój przyszły kolega z bractwa, że jest coś takiego, jak Białostockie Bractwo Rycerskie – przyjdź, zobacz. I tak to się zaczęło z bractwem białostockim.

WINLAND


4. Czy członkowie tego bractwa mieli w tym czasie już jakieś skonkretyzowane zainteresowania? Bo jak czytałam na ich stronie, początkowo chcieli zajmować się dużo większym przedziałem czasowym, niż tylko XIII wiekiem.


Jak ja do nich przyszedłem, byli jeszcze na takim przedsionku pomiędzy RPG, fantasy a bractwem rycerskim. Ten czas to były same początki, kiedy brakowało chociażby materiałów na temat strojów do danego okresu. BBR istniał właściwie na takiej zasadzie – tworzymy bractwo rycerskie. Dopiero później wspólnie ustaliliśmy okres, którym chcielibyśmy się zajmować. Początkowo faktycznie był bardzo duży rozstrzał, nie było takiej specjalizacji, jaka teraz jest w bractwach. Jak do nich przyszedłem, moją największą fascynację stanowił, nie wiem dlaczego, XIV wiek. Tego okresu nikt chyba wtedy nie robił, a mi akurat wtedy wpadło kilka rzeczy na XIV wiek, np. mój pierwszy hełm, który kupiłem na zasadzie: o, fajny hełm. Kupię! Tak to się właśnie zaczęło z bractwem białostockim i trwało jakieś dobre trzy lata. Wiadomo, w dużych grupach różne rzeczy się dzieją, efekt w każdym razie był taki, że się podzieliliśmy. Ja np. z paroma osobami stworzyliśmy swoją własną grupę, Drużynę Czerwonego Jastrzębia.

5. A jak się teraz ma Czerwony Jastrząb? Słyszałam, że na razie tak jakby zawiesiliście działalność.


Myśmy nigdy nie zawieszali działalności. Jesteśmy grupą niemisyjną i nie zależy nam na tym, żeby ściągać ludzi do siebie i w jakiś sposób rozwijać nie wiadomo jaką działalność. Określiliśmy sobie ramy czasowe i miejsce naszego zainteresowania - Ruś, a dokładnie Ruś Południowo-Wschodnia, czyli tereny stepów. Tak naprawdę było nas pięć osób, które się spotykają razem i nie zawsze musimy to robić w strojach z epoki. Jesteśmy bardziej garstką przyjaciół, która chce się razem spotykać, niż drużyną, która planuje mieć piętnaście, dwadzieścia osób w bractwie. 

6. Czyli można powiedzieć, że celem istnienia Twojej drużyny jest to, żebyście mogli realizować swoje zainteresowania?


Dokładnie, żebyśmy mogli realizować swoje marzenia, czyli zabawę w grupę odtwórczą.

7. Z tego, co wiem, w pewnym stopniu zajmujesz się także rzemieślnictwem. Czy sam siebie określiłbyś tym mianem?


Prawie każdy w tym ruchu próbuje wytwarzać niektóre rzeczy, niektóre dla siebie, niektóre na sprzedaż, aby w ten sposób utrzymać swoje hobby. Biorąc pod uwagę fakt, że akurat w naszej grupie sporo strzelamy, mamy problem ze strzałami. m.in. ja wziąłem się za produkcję strzał i oporządzenia łuczniczego. Trochę także próbowałem szycia i haftowania, nawet nie najgorzej mi to wychodzi. Staram się swoje wyposażenie, przynajmniej na tyle, na ile mogę, zrobić samodzielnie, czyli część stroju i wyposażenia łuczniczego, które naprawdę trudno jest zdobyć dokładnie takie, jakie powinno być. Część rzeczy sprzedajemy, udało nam się np. sprzedać trochę strzał i strojów. Trudno więc mówić w moim przypadku o rzemieślniczeniu, ale jest to faktycznie jakaś forma wytwarzania rzeczy związanych z bractwem, z naszym hobby.

8. Jak tez zauważyłam, walka nie jest jakimś Waszym głównym celem, jak ma to miejsce u wielu innych bractw czy też grup odtwórczych.


Może inaczej powiedzmy: ogólnie się określa drużyny całością. My natomiast mamy podejście bardziej indywidualne. Efekt tego jest taki, że faktycznie dwie osoby u nas zajmują się typowo łucznictwem, natomiast mamy jednego kolegę, Roberta, który przygotowuje teraz cały ekwipunek do tego, żeby walczyć. I Robert przyszedł właśnie między innymi po to, żeby walczyć. Przy pięciu osobach można powiedzieć, że jedna piąta naszej grupy jest nastawiona na walkę.

9. Ale Ty nie, prawda?


Ja nie, ja jestem łucznikiem, ewentualnie trochę dziergania plus cała warstwa podręcznikowo-naukowa, czyli ta strona, która wiąże się z merytoryczną stroną całej działalności odtwórczej.

10. A powiedz jeszcze, co Cię tak najbardziej w tej całej zabawie fascynuje?


Interesuje mnie prze wszystkim historia uzbrojenia. Czyli nie tyle, powiedzmy, w jakim wieku co kto zrobił, ile ewolucja broni, jak się ona zmieniała. I to było również bodźcem do tego, żeby zacząć bawić się w bractwa rycerskie. Moja praca [w Muzeum Wojska w Białymstoku] jest właśnie kontynuacją tego hobby. Zaowocowało ono kilkoma artykułami, pokazami i innymi takimi rzeczami. Mnie właśnie w tym ruchu fascynuje historia uzbrojenia.

11. Miałeś też kiedyś taki pomysł, żeby zorganizować drużynę łuczniczą w Białymstoku. Projekt ten nie doszedł jednak do skutku. Dlaczego?


Były propozycje z Ligi Obrony Kraju, żeby zrobić nie tyle drużynę łuczniczą, co sekcję łucznictwa podległą pod Ligę. Ale jakoś to nie wyszło, Liga się wycofała, może też dlatego, że ja właśnie zaczynam robić swoją siedzibę na wsi. Udało mi się dostać domek i trochę ziemi, więc teraz tam jestem bardzo zaangażowany. Dlatego też nie starcza mi po prostu czasu, żeby wszystkie sprawy do końca podoglądać. Z drugiej strony w tej mojej posiadłości mam zaplanowaną swoją własną, prywatną strzelnicę, którą mam nadzieję już na wiosnę skończę, tak więc to może trochę egoistycznie, ale ja będę miał gdzie strzelać. Ewentualnie chłopcy z mojej drużyny czy ktoś, kto będzie zainteresowany i będzie chciał, to też nie odmówię.

12. Bywałeś na pewno ze swoimi drużynami na wielu festiwalach z różnych okresów, trzynastowiecznych i wczesnośredniowiecznych. Powiedz, czy różniły się one jakoś? 


Prywatnie, nie jako drużyna, miałem możliwość obejrzenia takich imprez, jak Grunwald – podobnie jak zapewne większość, czy Gniew, który bardzo mi się podobał, ponieważ był bardzo dobrze przygotowany zarówno logistycznie, jak i pokazowo, co mnie jako turystę najbardziej interesowało. Natomiast z takich miejsc, na które wyjeżdżałem już z Czerwonym Jastrzębiem, to przede wszystkim Wolin i Rynia.

13. Która z nich Ci się najbardziej podobała?

Muszę się przyznać, że na pierwszej Ryni, która odbyła się jakieś trzy lata temu, było najsympatyczniej, dlatego że – przepraszam, że tak powiem – miała taki „kołchozowy” charakter, nie było żadnych przepychanek ani mnóstwa ludzi. Wszyscy u mnie w drużynie tę właśnie Rynię wspominają najlepiej. Wolin też jest fajny, ale wchodzi już w komercję. I to widać. Natomiast brakuje mi dobrej imprezy tutaj u nas, w Białymstoku. Mamy dobre zaplecze w postaci wielu bractw wczesnośredniowiecznych zarówno w samym mieście, jak i okolicach. Mamy zaplecze typu Muzeum Wojska, jest wspaniałe Muzeum Okręgowe, które ma niesamowity skansen i dziwię się, że przy takim potencjale jeszcze nie została utworzona żadna impreza w miarę cykliczna. Nie liczę spotkań Midgardu, bo to jest „inna bajka”. 

14. To zainteresowanie zajmuje w Twoim życiu, jak widać, sporo miejsca. Jak reaguje na to Twoja rodzina lub otoczenie?


Moje otoczenie się już przyzwyczaiło. Początki były trudne, wszyscy raczej patrzyli na mnie jak na osobę nawiedzoną. Niektórzy znajomi traktowali mnie jako nieszkodliwego dziwaka. Z czasem, czyli po jakichś dwóch latach, ludzie się już po prostu przyzwyczaili. Żona, myślę, też się już przyzwyczaiła. Fakt faktem, większość moich znajomych pochodzi z kręgów, które mają styczność z odtwórstwem historycznym, dlatego już w tym momencie się nie dziwią, bo bawią się w podobne rzeczy.

WINLAND


15. W pracy Twoje hobby na pewno Ci nie przeszkadza, przynajmniej w tej obecnej.


W obecnej pracy muszę powiedzieć, że nawet pomaga. Udało mi się na przykład zrobić taką małą imprezę z pokazami. Ta praca jest kontynuacją moich wcześniejszych zainteresowań, szczególnie jeżeli chodzi o historię uzbrojenia.

16. Masz jeszcze czas na jakieś inne zainteresowania?


Jeżeli człowiek pracuje, ma rodzinę, to troszeczkę czasu – powiedzmy - ubywa. Fakt faktem, staram się mieć zawsze czas na książkę i to nie związaną z historią. Bardzo lubiłem czytać kiedyś różnego rodzaju eseje, literaturę młodych twórców. Aktualnie dużo czasu pochłania mi mój domek na wsi, gdzie próbuję stworzyć swój taki mały azyl, zupełnie niezwiązany z odtwórstwem historycznym. Chcę to zrobić trochę na wzór japoński, zarówno ogród, jak i wystrój wnętrza. Plus strzelnica, dzięki której będę mógł dalej rozwijać moje zainteresowania łucznicze. Dlatego tak naprawdę nie mogę powiedzieć, żeby odtwarzanie historii zajmowało mi cały czas. Teraz traktuję to jako hobby, staram się utrzymać proporcję między swoim życiem prywatnym a tym zainteresowaniem, między pracą i zainteresowaniami ogrodniczymi, że tak to nazwę.

17. Czy Twoim zdaniem takie odtwórstwo historyczne może być pasją na całe życie, czy też myślisz, że za jakiś czas przestaniesz się tym zajmować?


Trudno mi jest powiedzieć, dużo osób w ruchu deklaruje, że jest to sposób na życie. Dla mnie jest to faktycznie zainteresowanie, które wciąga, to jest fakt. Natomiast hobby nie jest moim całym życiem. Trudno powiedzieć, czy za jakieś dwa, trzy lata na przykład nie powiem: dość, ale z drugiej strony: dość czemu? Dość spotykania z kolegami? No chyba raczej nie, bo to mi nie grozi. Dość strzelania z łuku? No też chyba nie. Więc trudno mówić, że cokolwiek się znudzi. Może rzeczywiście nastanie taki moment że, niekoniecznie będę chciał wyjeżdżać pod namioty w spartańskich warunkach. Natomiast sam fakt zainteresowania historią będzie raczej ewoluował, niż zanikał. Moje zainteresowanie łucznictwem jest właśnie wynikiem moich zainteresowań historycznych i odtwórczych. Łuk był podstawową bronią na terenach, któreśmy sobie z chłopakami wybrali jako nasze miejsce działania. Teraz posługuję się łukiem węgierskim, który budową już jest zbliżony do tego, który chciałbym mieć, ponieważ jest zbudowany z rdzenia drewnianego i okładzin rogowych, tak jak były historycznie robione. Niestety, nie posiada warstwy ścięgien i spoiny z kleju z pęcherzy jesiotra, tylko włókno szklane, no i łączony jest żywicą syntetyczną. Natomiast mam taką cichą nadzieję, że w pewnym momencie dojdę do pełnej repliki łuku historycznego.

18. A podobają Ci się na przykład takie sytuacje, kiedy rodzice zabierają swoje dzieci na takie festiwale, jak Wolin czy Ogrodzieniec?


To jest fajne, ale pod warunkiem, że jest to zainteresowanie również dzieci, a nie tylko chęć rodziców przerzucenia swojego hobby na nie. Widziałem kiedyś, na Wolinie chyba, dziadków ze Skandynawii, którzy przyjechali z może dziesięcioletnim wnuczkiem. To dość ciekawie wyglądało. Ogólnie mówiąc, każde To do m na Wolinie chyba, jak dziadkowie gdzieś tam ze Skandynawii przyjechali, pan z brodą prawie do pasa, dzieciak miał może z dziesięć lat. To dość ciekawie wygląda i tutaj była taka właśnie transmisja międzypokoleniowa, między dziadkami a wnuczkami.

WINLAND


19. Siedzisz już w odtwórstwie historycznym dosyć długo. Czy uważasz, że moda na to w Polsce się kończy? Większość starych drużyn przeżywa kryzys, ma problemy ze znalezieniem nowych członków. Jakie będą Twoim zdaniem losy tego zainteresowania w Polsce?


To wszystko zależy od tego, czego my chcemy tak naprawdę od tego hobby. Czy my chcemy je przekazywać innym, czyli pójść w stronę edukacyjną, czy chcemy czegoś innego. Bo żeby pozyskać nowych ludzi trzeba do nich wyjść z przemyślaną ofertą. Nie wystarczy tylko to, że kilka osób ubierze się w hełmy i postuka mieczami. Wizyta bractwa na lekcji historii byłoby dobrą alternatywą dla nudnego dyktowania dat oraz zaowocowała by na pewno pobudzeniem zainteresowania odtwórstwem. Poza tym zauważyłem, że bractwa są bardzo często grupami zamkniętymi, i dostać się do nich nowej osobie jest bardzo trudno. Może właśnie to zamknięcie powoduje, że osoby przychodzą, popatrzą – i odchodzą. Im wyższy profesjonalizm będzie prezentowany przez odtwórców, tym szanse rozwoju ruchu są większe. Miejmy nadzieję, że ruch odtwórstwa historycznego nie będzie tylko sezonową atrakcją w stylu „kolorowych jarmarków”.

Autor: Yngvild


WINLAND Własność Winlandu.


WINLAND WINLAND
biuro@intechspiration.com, www.intechspiration.com
Id dokumentu
WINLAND