Facebook
Twitter
YouTube
Bractwo Historyczne WINLAND


WINLAND

WYWIAD Z SAMBOREM
Z JOMSBORGA - VINETA WOLIN
CENTRUM SŁOWIAN I WIKINGÓW




1. Z tego co wiem, jesteś bardzo znaną osobą w świecie rekonstrukcji. Powiedz jak długo się tym zajmujesz i jakie były tego początki?

Rekonstrukcja w moim wykonaniu to za duże słowo. Zajmuję się organizacją wszelkiego rodzaju imprez rekonstrukcyjno-historycznych opartych o różne kanony historii z miejsca, z którego pochodzę, czyli z Wolina. Uczyłem się i uczę nadal, nie robię pełnych projektów, ale stwarzam możliwości ludziom, aby się spotykali, wymieniali doświadczeniami, więc nie nazwałbym tego rekonstrukcją. Moja przygoda z historią, wczesnym średniowieczem, próbą odtwórstwa życia z tego okresu na tych ziemiach, trwa już ponad 20 lat, od 1998 roku. To była współpraca z przedstawicielem Polskiej Akademii Nauk, a później moim przyjacielem, Błażejem Stanisławskim. Zebrał wokół siebie nas, mieszkańców Wolina, aby współpracować przy organizacji kolejnej edycji Festiwalu Słowian i Wikingów. Obecnie, powiem szczerze, że rekonstrukcja w prawdziwym tego słowa znaczeniu bardzo mnie interesuje. Chciałbym stworzyć jeden projekt rekonstrukcji czegoś w 100%. Moi przyjaciele i znajomi robią takie rzeczy i oni mogą nazwać się rekonstruktorami. Nadal jednak zbyt dużo czasu zajmuje mi przygotowanie naszej największej imprezy, bo staramy się, żeby wszystko dobrze wypadło.
Wracając do początków, dzięki temu, że zebrał nas wokół siebie Błażej Stanisławski, mogliśmy niemalże dotykać zabytków Polskiej Akademii Nauk. Sporo rzeczy umieszczanych na wystawach, którymi ludzie się zachwycali, my mieliśmy po prostu na co dzień. Następnym krokiem było założenie naszego stowarzyszenia Centrum Słowian i Wikingów. I widzisz, chyba jednak okazuje się, że jestem rekonstruktorem, bo jestem współtwórcą budowy rekonstrukcji części Wolina, w oparciu o to, co zostało wykopane przez archeologów, odkryte i udokumentowane. Zbudowaliśmy mały kwartał. Taki właśnie był początek. Od założenia też jako stowarzyszenie działaliśmy przy różnych projektach - od organizacji festiwalu, czy innych mniejszych imprez, po przedstawianie kultury, dziejów naszej ziemi i nie tylko.

2. Pociągnę jeszcze temat festiwalu na Wolinie, który co roku przyciąga tłumy, zarówno rekonstruktorów jak i turystów. Z jakimi głównie problemami spotykaliście się przy organizacji tak dużej imprezy i jak sobie z nimi radziliście?

Problemy wynikające z organizacji wszelkich imprez plenerowych, takich w miarę zamkniętych, zawsze były, są i będą. U nas były one różne, w zależności od wielkości imprezy. Przy pierwszych organizacjach, w których braliśmy udział, gdzie grupa uczestników liczyła 250-300 osób, nie martwiliśmy się tak bardzo o bezpieczeństwo turysty. Na każdej z kolejnych imprez to ono stawało się problemem nadrzędnym.
Na początku były obawy, czy wiadomości dotrą do turystów i uczestników, czy dojadą na miejsce, czy wszystko będzie działać jak należy. Od strony technicznej, czyli dostępu do wody lub prądu, nie mieliśmy większych problemów. Przy dalszych edycjach w miejscu, gdzie organizowaliśmy pierwsze imprezy, powstawał już skansen - pierwsze obiekty, domy. Budowaliśmy je sami, zgodnie z ówczesną wiedzą badaczy odnośnie wczesnego średniowiecza, z planów archeologów i korzystając z innych źródeł. Dlatego zastanawialiśmy się, czy te konstrukcje są wytrzymałe, czy turyści będą mogli tam bezpiecznie wejść. W momencie, gdy przekroczyliśmy 1000 uczestników, głównym problemem stało się właśnie bezpieczeństwo. Jest tłum ludzi, są ogniska... Jako emerytowany strażak po 30 latach służby, widziałem w pracy różne rzeczy i zawsze się zastanawiałem - tyle ognisk, wszędzie trzcina, drzewa, czy coś się nie stanie... Takie rzeczy mogły się zdarzyć zwłaszcza po godzinach otwarcia dla turystów. Zdarzają się też przecież wypadki na bitwach - to też jest problem. Jako że z ramienia stowarzyszenia przez te wszystkie lata jestem odpowiedzialny za bitwy i ich przebieg, to głównie ja widziałem, jakie to stwarza zagrożenia. Były przecież i utrata oka, palca, złamania, wstrząśnienia mózgu, urazy kręgosłupa. Wiesz, to fajnie wygląda na youtubie, ale przecież tam nic nie jest reżyserowane, jak sam wiesz - jest po prostu ostra jazda, więc bezpieczeństwo uczestników bitew jest dla mnie bardzo ważne. To dlatego na polu bitwy są konkretne zasady, których musimy przestrzegać, żeby wypadków było jak najmniej.
Dla bezpieczeństwa wszystkich - turystów i uczestników, staramy się spełniać wszystkie wymagania, jakie narzucają nam policja, straż pożarna, sanepid. Robimy też wieczorne i nocne patrole, które mają zapobiegać różnym wydarzeniom. Na szczęście nie stało się jeszcze nic z rzeczy, których od lat się obawiam. To jest bardzo ważne, bo uczestnicy są świadomi odpowiedzialności, jaką ponoszą - przecież wspólnie to tworzymy. Kolejnym problemem jest zbyt mało miejsca w porównaniu do ilości odwiedzających festiwal ludzi, więc ważna jest też komunikacja, żeby dać możliwość turyście, który zapłacił za bilet, zobaczenia większości atrakcji.
Jest jeszcze jeden problem, mój osobisty, od którego nie mogę uciec, ale przy takiej dużej imprezie to chyba nieuniknione. Chodzi o historyczność tego wydarzenia. Przyjeżdżają ludzie, którzy nie są uczestnikami, ubierają jakieś giezła i potem są zdjęcia, na których w oczy kłuje, że Wolin jest niehistoryczny i przez to zawsze znajdą się opinie, w których nas opluwają.

Wywiad z Samborem z Jomsborga - Vineta Wolin Centrum Słowian i Wikingów

3. To teraz pójdźmy w drugą stronę. Czy oprócz ludzi z którymi tworzyłeś festiwal, w co włożyliście niewątpliwie dużo pracy i nerwów, były osoby z po za stowarzyszenia, które przyczyniły się do jego realizacji?

Początki tej imprezy, kiedy organizowaliśmy ją sami z przedstawicielami gminy, z niewielką liczbą uczestników, odbywały się raczej na zasadzie, aby festiwal w ogóle powstał. Z biegiem czasu festiwal zyskiwał na popularności, rozrastał się. Zaczęło się u nas zmęczenie materiału. W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że nie pociągniemy go w sposób taki, żeby był atrakcyjny - powtarzaliśmy po prostu scenariusz z poprzednich lat. Wtedy wyszła sytuacja, w której fachowcy - archeolodzy i historycy, mieli w okolicy Wolina konferencję, więc zaprosiliśmy ich, żeby zobaczyli festiwal. Przyszli, obejrzeli go i byli zafascynowani. Wiesz, taki profesor siedzi za biurkiem, przegląda artefakty, które gdzieś tam wykopał i nagle spotyka rzemieślnika, który odtwarza jego znalezisko. To podsunęło nam pomysł, aby stworzyć wspólnie z nimi tematy festiwalu. I tak osobami, które wpłynęły na rozwój imprezy, byli między innymi przedstawiciele Polskiej Akademii Nauk. Stało się to transakcją wiązaną, bo dzięki nam i festiwalowi mogli publikować nowe prace, dawać wykłady. Chcieliśmy dać też młodym archeologom czy historykom zaraz po studiach możliwość wypromowania się.
Kolejnymi osobami wpływającymi na różnorodność i wysoki poziom festiwalu są sami odtwórcy. Zabawa dla samej zabawy po czasie się nudzi, występuje zmęczenie materiału, a to twórczy ludzie, chcą coś robić. Rekonstruktorzy bardzo mnie fascynują. Poświęcają swój majątek oraz czas, aby stworzyć coś od podstaw. Rekonstrukcja znalezisk od A do Z, których nikt inny nie chciał robić, bo nie było popytu. Oczywiście są też sympatycy, którzy wykonują pracę w cieniu, których nie widać. To m.in. straż pożarna, firmy ochroniarskie - Ci ludzie utożsamiają się z tym miejscem i bardzo się do tego przykładają, często wychodzą poza ramy, które mają zawarte w umowach. W pewnym momencie kompetencje i odpowiedzialność wszystkich uczestników powodują, że masz mniej pracy. Ja mam do nich zaufanie, a przy 2,5 tysiącu uczestników legalnych i pewnie jeszcze z 300 nielegalnych jest co robić, a mimo tego nic tragicznego się nie dzieje. Jest też oczywiście prasa, telewizja oraz wszelkiego rodzaju media, które chcą mieć newsy, a nam dobrze przekazana informacja bardzo pomaga w promocji i rozwoju imprezy.

4. Bardzo dobrze słyszeć, że taka impreza przyciąga uwagę nie tylko hobbystów, ale też ludzi zajmujących się historią profesjonalnie tak jak mówiłeś o profesorach. Wspomniałeś kilka razy o zmęczeniu materiału, więc też o to Cię zapytam. Często czułeś się zmęczony ciągłym siedzeniem w tym temacie, czy raczej przez większość czasu byłeś zmotywowany do działania?

Zmęczenie nadeszło po kilku festiwalach. Pierwsze były bardzo kreatywne, nie brakowało pomysłów na tematykę. Z kolei po ponad dwudziestu wiadomo, że przede wszystkim chodzi o to, aby zrobić coś nowego, innowacyjnego, coś, co mogłoby zachęcić uczestnika i turystę do bardziej kreatywnego spędzania czasu na tym wydarzeniu. Wypalenie wynika również z innego problemu - z racji niemocy. Im większy festiwal, tym większe obostrzenia dotyczące bezpieczeństwa, wymogi sanitarne, pożarnicze - szczególnie w miejscu, z którego nie można tak łatwo uciec. Dookoła jest woda i jedna droga ewakuacyjna. To są takie tematy, o których nikt nie myśli. To zmęczenie następuje parotorowo. Mnie to może nie męczy tak dosłownie, ale chciałbym się też bardziej pobawić tym festiwalem, tymczasem zawsze trzeba coś ogarnąć lub załatwić. Jednak oczywiście będę go robić dalej i dawać z siebie wszystko.
Pewien przełom spowodowała pandemia, bo nie można było tego ciągnąć dalej w znanej wszystkim formie. Powstała przez to nowa wizja festiwalu, gdzie nie jest on już takim molochem, jakim był wcześniej. Można robić mniejsze imprezy, za to więcej. Na nowo się teraz trochę bawiłem, bo nie było festiwalu, ale były nasze 9-dniowe warsztaty, które są bardzo fajną rzeczą. W ubiegłym roku nielegalnie było chyba ponad 1000 uczestników. Te warsztaty powodują, że nie są to tylko 3 dni ostrej jazdy, ale jest czas na nauczenie i dowiedzenie się czegoś. Ludzie chętnie przyjeżdżają na takie warsztaty, jakie bywają w Biskupinie.

Wywiad z Samborem z Jomsborga - Vineta Wolin Centrum Słowian i Wikingów

5. Zahaczę jeszcze o temat pandemii. Przez nią sporo imprez przepadło, a niektóre odbywały się, ale w mniejszej formie. Czy festiwal na Wolinie już od tej pory będzie organizowany w mniejszej formie niż dotychczas, czy jeszcze decyzja nie została ostatecznie podjęta? Jakie emocje, po usłyszeniu nowej wizji festiwalu, towarzyszyły Tobie i ludziom, z którymi tworzyłeś to od samego początku?

Jeżeli chodzi o Festiwal Słowian i Wikingów generalnie rzecz biorąc od początku pandemii on się nie odbył, ponieważ głównym organizatorem tego dużego, 3-dniowego festiwalu jest burmistrz miasta i gminy Wolin, a my jesteśmy tylko wykonawcami i koordynatorami kwestii historycznej. Gmina z przyczyn obostrzeń covidowych nie mogła go zrobić ani w zeszłym roku, ani dwa lata temu. To, co się działo przez ten czas, to była próba stworzenia możliwości spotkania się odtwórców, a także turystów. Wydłużyliśmy po prostu o 3 dni nasze warsztaty. Dwa lata temu było więcej obostrzeń i troszeczkę ryzykowaliśmy, organizując większą grupę, ale wiesz, jak to jest. Zgłasza się określona liczba osób, a przyjeżdża dodatkowo połowa zgłoszonych. W zeszłym roku przepisy były lżejsze i mogliśmy na warsztatach zorganizować bitwę.
Na daną chwilę [koniec zimy 2022] gmina ostatecznie nie podjęła decyzji odnośnie formy organizowania festiwalu. Nikt nie chce podjąć tak drastycznej decyzji, czy festiwal w ogóle się nie odbędzie, lub odbędzie, ale w innym wydaniu. Jest to impreza, która reprezentuje zarówno gminę i region, ale również Polskę, więc to trudna decyzja. Na razie więc nie wiemy, jak to będzie wyglądać, czy gmina wyłoży pieniądze, bo to oni dają na to środki. Jeżeli chodzi o warsztaty, to my jesteśmy płatnikami i szukamy sponsorów, projektów, z których możemy dostać dofinansowanie. Więc nie wiem, co będzie w tym roku.
Dla nas to promocja, coś wielkiego, ale także ogrom pracy i odpowiedzialności. Jeśli przeanalizowałbyś tę kwestię, to ja podpisuję papiery o wydanie zezwolenia na przeprowadzenie tej masowej, niebezpiecznej imprezy. Biorę prawną odpowiedzialność m.in. za organizację bitwy, więc niejednokrotnie musiałem się gęsto tłumaczyć, a to mnie bardzo obciąża, mimo że staram się jak mogę. Gdy na polu bitwy jest 600 osób i każdy „nieśmiertelny” to wiesz, jak bywa. Oczywiście chciałbym, żeby festiwal się odbywał, ale to jest moje, tylko i wyłącznie moje zdanie. Uważam także, że rozłożenie ilości osób na te 9 dni mogłoby być bardziej wartościowe. Mogłyby się odbyć dwa wydarzenia po tysiąc parę osób - dla mnie byłoby lżej. Turysta, który przychodzi na taką imprezę 3-dniową, przeciskając się przez tysiące odwiedzających, też nie jest w stanie wszystkiego zobaczyć przez ścisk. Od strony merytorycznej uważam, że mniejsze imprezy są wartościowsze dla wszystkich. Odtwórca może fajnie się przedstawić, organizator zapewnić wszystkim bezpieczeństwo i dobre warunki, a turysta jest zadowolony. Molochy są fajne, ale uważam, że można robić takie duże imprezy co dwa lub nawet trzy lata, a pójść w większą ilość imprez mniejszych, na przykład po tysiąc osób. Są to oczywiście moje prywatne odczucia.
Jeżeli chodzi o drugą część pytania, to jest grono ludzi, które uważa, że powinien być duży festiwal. Przed prawem odpowiadają jednak tylko członkowie zarządu, czyli nas trzech. Zawsze powtarzam, fajnie jest chcieć, aby była duża impreza, ale gdyby komuś dać do podpisu kartkę z odpowiedzialnością prawną, to by powiedzieli, że mają to gdzieś. Spojrzenie na ewentualną nową wizję festiwalu także jest różne w zależności od wymagań, jakie się stawia współorganizatorom czy pomocnikom. Gdy zagonisz taką osobę do ostrej pracy, to ona nie będzie chciała tego robić, bo każdy chce się pobawić, gdyż festiwal to po pierwsze dobra zabawa. Druga rzecz to biznes, gdzie rzemieślnicy i odtwórcy zarabiają na tym, z czym przyjadą i co pokażą. Trzecia z kolei to po prostu tyra przy organizacji. Gdyby teraz zapytać kogoś, kto by chciał dużego festiwalu, to 2/3 odpowie, że ma być duży festiwal, ale 1/3, że wolałaby spokojniejszą imprezę.

6. Czyli tak w skrócie zdania co do formy festiwalu są podzielone można powiedzieć. Odchodząc już od tematu Wolina, pozwolę sobie zadać trochę bardziej prywatne pytanie. Czy w tym co robisz jako rekonstruktor oprócz przyjaciół, znajomych czy współpracowników, pomaga Ci ktoś z rodziny? Zaraziłeś kogoś z nich swoją pasją do rekonstrukcji i historii?

Mówiąc szczerze jestem człowiekiem lekko szalonym. Pamiętam jak dziś, że moja żona się zastanawiała, co ja znowu wymyśliłem, ale, że tak powiem, widziały gały co brały. Przez pierwszy rok czy dwa nie uczestniczyła w imprezach, ale potem zaczęła się ze mną w to bawić. Jeździliśmy po imprezach w miarę możliwości. Teraz jeżdżę mniej, na jedną czy dwie w roku, bo nie mam czasu, ale kiedyś było ich dużo więcej. Nie wiem jednak do tej pory, czy ona to lubi, ale jest ze mną cały czas w tym wszystkim. Nasze dziecko też zostało wciągnięte do zabawy i razem pracowaliśmy przy festiwalu. Moja żona to wieloletnia kierownik biura przyjęć na Wolinie, czyli w pewnym sensie herszt, taka walkiria. Gdyby ludzie bez zgłoszenia przyszli do mnie i zaczęli prosić o możliwość udziału w festiwalu, to pewnie bym uległ. W biurze musiał więc siedzieć żelazny człowiek i moja żona się do tego nadawała. Ludzie ją znają, i ci, którzy przyjeżdżają już wiele lat wiedzą, że nie można z nią zadzierać. Z kolei moja córka, teraz dorosły człowiek, jeździła z nami na imprezy bodajże od 10 roku życia. Uważam że dało jej to możliwość spróbowania wielu nowych rzeczy. Była ciągle z nami, ale miała też trochę wolności - zapewne jakieś pierwsze piwo po kryjomu, jak to w okresie dojrzewania. Cały czas jednak była przy nas, a jak nie z nami, to doglądały wujki i ciotki. Uważam że rekonstrukcja nie może być robiona pojedynczo. Musi to być w miarę rodzinne, bo jak będziesz cały czas wyjeżdżać, poznawać ludzi, robić to zupełnie sam, to jeżeli masz rodzinę, to by się ze sobą kłóciło. Tymczasem powinno się ze sobą zazębiać. Chociaż znam osoby, które robią to pojedynczo, przeważnie mężczyźni. Ja jednak uważam, że lepiej to robić razem.

Wywiad z Samborem z Jomsborga - Vineta Wolin Centrum Słowian i Wikingów

7. Wspólne zainteresowania na pewno pomagają zacieśniać rodzinne więzy. Mówisz że rekonstrukcje to hobby które powinno się łączyć z bliskimi i rodziną. Gdyby Twoja żona i córka nie podzielały Twojej pasji myślisz, że jeszcze byś się w to bawił?

Hobby, tak jak mówiłem, nie może pochłaniać całego Twojego czasu, gdy jesteś ojcem i mężem - trzeba to rozgraniczać. Gdyby moja żona ze mną nie jeździła, byłoby to trochę męczące i musiałbym z pewnych rzeczy rezygnować. Zwłaszcza przy takim obciążeniu czasowym, jakim jest organizacja dużych wydarzeń jak na Wolinie. Poza tym na początku naszej zabawy jeździliśmy po Europie na różne imprezy. Z mojego punktu widzenia kwestia bycia na imprezach przynajmniej raz na jakiś czas z rodziną powoduje, że jest lżej.

8. Czyli jeździcie też na imprezy po za Polskę. Dużo jest takich dużych imprez porównywalnych do festiwalu na Wolinie? Masz jakiś swoje ulubiony?

Tak, na początku naszych przygód z odtwórstwem i historią jeździliśmy po imprezach zagranicznych, zwłaszcza do miejsc, gdzie są skanseny. Chcieliśmy się nauczyć, jak to wszystko powinno wyglądać. Jeździliśmy w większości po Skandynawii - Szwecja, Norwegia, Dania. Byliśmy też w Europie Zachodniej, w Holandii, Utrechcie, Archeon, gdzie jest bardzo fajny skansen. Jeżeli jednak chodzi o wydarzenia porównywalne do Wolina, o ilość uczestników i wielką bitwę, to w ostatnich czasach nie jeździłem na zachodnie imprezy. Wiem, że jest w Anglii bitwa pod Hastings, gdzie spotyka się 1500 uczestników. U nas jest ich około 2500, więc nie słyszałem o drugiej tak dużej imprezie, jak nasza.
Jeżeli chodzi o to, czy mam swój ulubiony festiwal, to nie mam. Każdy jest na swój sposób inny, specyficzny. Uwielbiam jeździć na Ogrodzieniec - tam zawsze tworzy się fajny klimat. Dookoła ruiny, zamek - bardzo mi się to podoba. Tradycyjnie jeżdżę też na Biskupin, gdyż są tam obiekty, które zbudowaliśmy, więc fajnie patrzeć, jak to się dalej rozwija.

9. A z okresu w którym jeździłeś na zagraniczne imprezy, byłbyś w stanie porównać te które odbywały się w Norwegii czy Danii do tych zachodnich imprez?

W okresie, gdy podróżowałem, czyli jakieś 10-15 lat temu, to było dla mnie raczkowanie w odtwórstwie. Przede wszystkim Skandynawia jest pod tym względem specyficzna. Kultura wikingów została tam bardzo dobrze opisana - mają sagi, napisy na kamieniach runicznych, przekazy słowne. Są bardzo dumni z tej kultury i kultywują ją w taki sposób, jakby każdy skansen był muzeum narodowym. Mają też bardzo dużo znalezisk, na których się wzorują. A u nas, cóż można powiedzieć - dopiero lata 80. to upadek komunizmu, wcześniej w świadomości zbiorowej istniała jedynie Noc Kupały - to było wszystko. Dopiero po rozpadzie komunizmu zaczęło się raczkowanie i znajdowanie pogubionych, zatartych wartości. Odtwarzanie XI wieku to były początki - nikt nie cofał się do czasów sprzed polskiej państwowości.
W Skandynawii, w porównaniu z innymi imprezami zachodnimi, widziałem więc przede wszystkim perfekcjonizm. Poza tym byłem na paru imprezach w Belgii, Holandii, Niemczech, Austrii. W miarę rozwoju odtwórstwa, jeżeli chodzi o Skandynawię, to tam jest tego swoisty kult. Nieważne, czy to jest trend turystyczny czy biznesowy - tam było to najbardziej kultywowane. Jeżeli chodzi o zachód to zauważyłem, że miejsca historyczne jak nasz Wolin rozwijały się poza turyzmem i biznesem, a miejsca, które chciały zrobić show, szły właśnie w tym kierunku. Historia jest teraz popularna. Porównując jeszcze jedną rzecz - Skandynawia jest bardzo szczegółowa i to mi się podoba. U nas przeważnie człowiek ubiera się zgodnie z trendem. Taka moda w reko. Skandynawowie ubierają się w rzeczy, które znaleziono podczas wykopalisk najbliżej miejsc, w których te grupy się zawiązują. U nas początki też były takie i było to fajne. Ubieraliśmy się na przykład w historyczne pasiaki słowiańskie - Albert, który tworzył grupę Jantar, był w kwestii tych spodni prekursorem. Teraz według ubioru wszyscy to książęta, wszyscy noszą stemplowane jedwabie, każdy obwieszony jest srebrami. Brakuje mi różnorodności i to mi się ostatnio niezbyt podoba.

10. Na imprezach w krajach skandynawskich i w ogóle odtwórstwie, które tam prezentują to wszystko jest bardziej rzetelne i zgadzające się z historią, dobrze zrozumiałem?

W okresie, gdy w te miejsca jeździłem. Powtarzam jednak, że dawno nie byłem w Skandynawii na żadnej historycznej imprezie, więc nie mogę stwierdzić, że tak jest i teraz, ale zapewne nadal przykładają się do tego. Powiem na przykładzie - u nas wielu Polaków uważa się za katolików i noszą krzyżyki, a tam od groma osób nosi młot Thora, więc uważam, że jeśli oni coś pokazują, to robią to rzetelnie. Z drugiej strony mój świat też się rozszerzył od kiedy tam bywałem, więc musiałbym teraz to zweryfikować. Może u nich też jest obecnie trochę niehistoryczności? Nie wiem.

11. Rozumiem, czyli to dotyczy raczej Twoich doświadczeń z przeszłości, ale jak mówiłeś trochę czasu minęło i mogło się pozmieniać. Ostatnie pytanie ode mnie. Czy oprócz wczesnego średniowiecza zajmujesz się jeszcze jakimś odtwórstwem, a jeśli nie to który okres historyczny najchętniej byś odtwarzał po za tym co robisz teraz?

Poza wczesnym nie zajmuję się innym odtwórstwem, ale jako że mówiliśmy wcześniej o zmęczeniu materiału i tym, że chciałbym się od tego nieco oderwać, to chętnie bym ruszył taką szlachecką, sarmacką siedemnastkę. Zawsze mnie to fascynowało i imponowało, a jest to dobry kawałek historii. Jeśli będę miał możliwość, to właśnie coś takiego bym sobie znalazł. Nie wiem jednak, czy wygospodaruję siły i czas.

Wywiad z Samborem z Jomsborga - Vineta Wolin Centrum Słowian i Wikingów

12. W odtwórstwie spotyka się różnych ludzi. Mamy wojowników, rzemieślników, zajmujących się wytwarzaniem przeróżnych rzeczy, artystów i masę innych osób które pokazują historię z jej różnych stron. Wszyscy Ci ludzi przyczyniają się do stworzenia niepowtarzalnego klimatu imprezy, ale chciałbym wiedzieć bez kogo Twoim zdaniem, dobra impreza rekonstrukcyjna nie mogłaby się obejść?

To pytanie jest bardzo interesujące. Zadane teraz otrzyma inną odpowiedź, niż gdyby było zadane lata temu, ponieważ moje spostrzeżenia zmieniły się z czasem, więcej doświadczyłem. Na początku, będąc czynnym wojownikiem uważałem, że atrakcją, bez której impreza jest uboga, to bitwa, która przyciąga ludzi. Z perspektywy czasu wiem, że bitwa przyciąga ludzi na powiedzmy jedną godzinę, podczas której się toczy. Potem uważałem, że najważniejsi są wojownicy plus ich obozowiska, które są profesjonalnie wyeksponowane, żeby zwiedzający mógł dowiedzieć się o taktykach, uzbrojeniu, porozmawiać z odtwórcami. Przez lata mi się to zmieniło. Impreza u nas jest bardziej zabawowa, jest dużo wszystkiego, więc nie ma nawet miejsca, żeby zrobić takie obozowiska, więc wojownicy idą na bitwę, a potem - zabawa. Wojownicy są więc ważni, ale nie najważniejsi. Uważam więc, że równie ważni są rzemieślnicy. Ci czynnie pracujący z turystą zajmują go przez całą imprezę. Nie ci, którzy są tylko wystawcami i sprzedającymi, ale podczas imprezy cały czas coś tworzą, mogąc to pokazać ludziom. Handlowiec według mnie nie tworzy takiej wartościowej części. Na pewno kuchnia i jedzenie są takim klimatycznym, nieodzownym elementem. Życie codzienne obozowiska to też ważne rzeczy. Gdybym miał wybierać, to te wszystkie ważne elementy trzeba umiejętnie połączyć, żeby to nie była ciężka impreza jak u nas, przy tak dużej liczbie uczestników. Gdybym miał tworzyć pomniejsze wydarzenie, to z tego garnka brałbym łyżeczką po trochu i wszystko należycie wyeksponował. Wojownik, oprócz tego że bitwa, musi mieć obozowisko, do którego turysta może przyjść, zapytać, dowiedzieć się, zaczerpnąć wiedzy. Rzemieślnik tak samo. Ogólnie gdybym miał to skleić w jakąś całość, w jakąś potrawę, to byłoby to obozowisko, które żyje. Tu płonie ognisko, tam coś się gotuje, ktoś śpiewa, dzieci się bawią, rzemieślnik coś wykonuje - żeby to wyglądało tak, że turysta obserwuje życie toczące się niezależnie od niego, żeby było widać, że turysta jest tylko dodatkiem. Wtedy takie coś tworzy zajebistą imprezę.

13. Też jestem zdania że wszystkie te elementy są potrzebne na imprezach chociaż jeśli miałbym wybrać to prawdopodobnie wybrałbym walki i jedzenie, bo póki co najbardziej mnie to urzeka. Zatrzymując się chwilę przy jedzeniu i kuchni wczesnośredniowiecznej. Zawsze wydawało mi się że na imprezach, w porównaniu do innych rzemieślników, kucharzy, którzy na bieżąco robią i sprzedają potrawy jest mało. Faktycznie tak jest, czy ja po prostu słabo szukałem?

Temat kuchni wczesnośredniowiecznej jest trudny, ponieważ przekazów pisemnych, stwierdzających, jak przyprawiano te potrawy, w jakich były proporcjach, po prostu nie ma. Znaleziska archeologiczne potwierdzają obecność różnych nasion w glinianych naczyniach, są resztki kości zwierzęcych, rybich ości, pestek. Wiadomo, że gotowało się to i tamto, że było takie i inne mięsiwo. Poza tym nikt nie chce odtwarzać czegoś, co może się wydawać nazbyt ubogie. Sprzedawanie tego nijak miałoby się do biznesu, dlatego jest tego mało i przedstawia się w lakoniczny sposób. Na imprezach zazwyczaj miesza się podpłomyk z mięsem, aby i turysta, i uczestnik byli syci. Jesteśmy też trochę skażeni nowoczesnym jedzeniem, więc raczej nie chcielibyśmy jeść ciągle kasz, ciecierzycy z omastą, zupy z pokrzyw. Pojawiają się wprawdzie nowe wydawnictwa, ale nie są one stricte robione przez profesjonalistów, a myślę tu o historykach, archeologach. Ludzie zajmujący się kuchnią próbują coś robić, ale wydaje mi się, że jest to w znacznej mierze pewnego rodzaju improwizacja. Nie wiemy dokładnie, jak to wyglądało. W groby nie wstawiano przecież polewek czy innych gotowych potraw. Gadanie tych „ultrasów”, którzy wszystko rekonstruują z grobów, mnie denerwuje, bo może się okazać, że ktoś dzisiaj z żalu wrzuci do grobu Iphona i właśnie podobni im ludzie za kilkaset lat będą mówić, że tylko z Iphonami się chodziło. Ja tego nie lubię, jestem przeciwny pewnym rzeczom, uważam że powinno się eksperymentować. Jeśli ktoś chce zrobić imprezę pod tytułem rekonstrukcje grobów z Czerniawy czy Birki, to niech robi imprezę i wtedy może powiedzieć, że tak jest.
Podsumowując - jest dylemat, jeśli chodzi o kuchnię. Jest ciężka do rekonstrukcji, dlatego jest ich mało. Spotyka się poszczególne elementy, na przykład jak zaprawiano mięso, wędzono ryby czy warzono sól, ale nie ma jako takiej jadłodajni. Do pokazu jest to i owo, ale niekoniecznie dla biznesu. Każdy wolałby po prostu pajdę chleba ze smalcem i ogórkiem. Takie realia.

14. A wracając do rzemiosła ogólnie. Bo mówiłeś wcześniej że byłeś czynnym wojownikiem, ale czy sam jakimś rzemiosłem się zajmowałeś lub zajmujesz? Albo może ktoś z Twojej rodziny najbliższej która razem z Tobą siedzi w reko?

Wcześniej bawiłem się w bycie wojownikiem, magazynowałem uzbrojenie. Jednak pod koniec lat 90. czy w pierwszych latach XXI wieku w naszym kraju rzemiosło historyczne nie było dobrze rozwinięte i wiele rzeczy ciężko było dostać, a jak już się dostawało, to były cholernie drogie, więc sam zacząłem bawić się skórą. Szyłem buty dla siebie, żony i córki. Uszyłem tych butków trochę z samego faktu zajęcia czasu, żeby nie tylko łoić na imprezach. Szyłem kaletki, buty, próbowałem zdobnictwa, wyciskania w skórze. To za duże słowo, że byłem rzemieślnikiem, ale trochę bawiłem się snycerstwem. Do pokazów mam zdolności manualne. Budowałem też skrzynie. Jak jeździliśmy do Skandynawii, to była możliwość sprzedania dobrych wyrobów, więc trochę w tym drewnie robiłem. Poza tym nic więcej, bo nigdy nie miałem czasu, żeby bardziej to zgłębić. Moja żona potrafi robić krajki na bardku i tabliczkach, bardziej lub mniej skomplikowane wzory, ale też raczej zabawowo. Potrafi uszyć giezło, spodnie - takie życiowe rzeczy. Mężczyzna powinien umieć zadbać o rodzinę, tak jak kobieta, tylko każdy ze swojej własnej strony. Bawiąc się robiliśmy to na miarę własnych potrzeb.

15. Z tego co zdążyłem zauważyć to jesteś osobą, która na reko zjadła zęby. Walczyłeś, tworzyłeś, organizowałeś imprezy reko, jeździłeś po Polsce, byłeś za granicą, można powiedzieć że robiłeś we wczesnym średniowieczu niemal wszystko. No właśnie. Czy jesteś jeszcze jakaś rzecz we wczesnym średniowieczu i którą da się odtworzyć, której nie próbowałeś, nie widziałeś, a chciałbyś doświadczyć?

Dziedziną, której "nie liznąłem", jest żeglarstwo. Byłem swego czasu współwłaścicielem łodzi historycznej - mieliśmy przed naszą obecną łodzią Orzeł Jumna jednego orła w cztery osoby. Płynąłem nim zaledwie parę razy, ale dużo rozmawiam z żeglarzami i powiem Ci, że to jest prawdziwe odtwórstwo. Na wodzie nie ma żartów. Wiosłujesz do bólu, aż krew leci z paznokci. Tam nie ma odwrotu, bo od tego zależy życie. To właśnie dziedzina, której nie znam, ale czy chciałbym poznać? Nie wiem... To już jest mocne hobby. Myślę jednak, że jeśli miałbym się poświęcić czemuś tak dogłębnie, to będzie raczej to. Szkutnictwo szeroko pojęte też jako praca. Mamy w planach u siebie w skansenie budowanie portu, gdzie będą stacjonowały łodzie. Zobaczymy, może uda się uzyskać fundusze - wybudować wiaty, zadaszenia i organizować warsztaty. Jest to po pierwsze bardzo widowiskowe, ale też ciekawe. Może uda mi się zgłębić również tę część historii.

Autor wywiadu: Ulf z Winlandu




Bractwo Historyczne WINLAND


| Białystok 2002 | Autor serwisu: Thorolf | Polityka Prywatności | Kontakt: druzyna@winland.pl |